Ci którzy nas znają wiedzą że niedawno umarł nasz tata, Maciek. Długo chorował i teraz na pewno jest mu lepiej niż tu. Nasze Dzikie Wyprawy będziemy jednak nadal kontynuować razem z nim, teraz tylko z innego miejsca będzie nam towarzyszył 🙂 .
Niedawno pojechaliśmy do znajomych z Krosna, a że nasza mama już od dawna chciała nas zabrać w Bieszczady, stwierdziła że wybierzemy się tam tym razem. Wyjechaliśmy w Bieszczady 18 września w poniedziałek. Wynajęliśmy domek w Kalnicy. Domek okazał się bardzo fajny, w sam raz na naszą rodzinę.
Jeszcze tego samego dnia poszliśmy na spacer po okolicy, drogą do takiego starego zarośniętego cmentarza który mamusia znalazła na Google Maps. Znaleźliśmy ten cmentarz, był bardzo malutki, liczył zaledwie trzy groby, w tym jeden z którego nie dało się nawet odczytać nazwiska, tak był zarośnięty mchem.
Później przeszliśmy się na spacer drogą w górę, gdzie znaleźliśmy nawet parę żółtych maślaczków dla mamusi. Dotarliśmy aż do stoku narciarskiego, gdzie usiedliśmy żeby porysować. Jak zwykle mamusi wyszło najlepiej 🙂 .
Następnego dnia tak jak mieliśmy w planie, wyruszyliśmy na Połoninę Wetlińską, do Chatki Puchatka. Szlak nie był zbyt przyjemny, dużo tam jest schodów które bardzo męczą, szczególnie jak się idzie z plecakiem. Mimo że już po wakacjach, to było bardzo dużo ludzi, z których najwięcej hałasu robiły wycieczki szkolne.
Kiedy dotarliśmy na górę, widoki wynagrodziły nam niewygodę szlaku. Było naprawdę ładnie. Zjedliśmy obiecane jako argument do wyjścia na górę banany w czekoladzie i kanapki. Nad schroniskiem krążył kluch żurawi, robiły dużo hałasu, ale wyglądały pięknie.
Później przeszliśmy się jeszcze kawałek dalej, żeby znaleźć ciche miejsce z dala od schroniska. Znowu rysowaliśmy, i posiedzieliśmy sobie trochę na Połoninie. Znaleźliśmy nawet parę borówek 🙂 .
Tatuś był tam razem z nami, jak widać na tym zdjęciu.
Niestety, zeszliśmy ze szlaku a w Bieszczadach to jest zabronione. Tym razem zdarzyło się jednak że trafiliśmy na straż Parku (straż jest specjalnie małą literą pisana), a przedstawicielka tej straży była wyjątkowo nieuprzejma. Skróciła więc nasz pobyt na Połoninie. Wróciliśmy później na dół. Schodzenie było nieprzyjemne, wszyscy mieliśmy telegrafy 🙂 .
W drodze powrotnej wstąpiliśmy do sklepu, po jedzenie na obiad. Mamusia kupiła też lody. W domku mamusia przygotowała pyszny obiad, jak zawsze. (Nie może być inaczej: najbardziej niemożliwy oksymoron to „Niedobre jedzenie przygotowane przez mamusię”) Wieczorem zjedliśmy lody zamiast kolacji 🙂 , oglądnęliśmy film (serial „Domek na Prerii”, bardzo fajny film, nawet mi się podoba, polecam).
Następnego dnia pojechaliśmy na Tarnicę, najwyższy szczyt Bieszczad (1346 m.n.p.m.). Poprzedniego dnia mamusia miała wątpliwości czy uda nam się tam wejść, ponieważ szlak jest 2 km dłuższy niż do Chatki Puchatka, a suma podejść też jest większa. Stwierdziliśmy jednak że jak się nie uda, to po prostu usiądziemy sobie gdzieś po drodze, a później zejdziemy.
Szlak od razu wydał nam się przyjemniejszy niż poprzedniego dnia. Schody też były, ale mniej i łatwiejsze. W lesie droga była fajna, było chłodno i łatwo się szło. Nad granicą drzew też nie było bardzo gorąco. Na przełęcz pod szczytem dotarliśmy szybciej niż wskazywały czasówki.
Tam zrobiliśmy postój i na szczyt dotarliśmy w 15 min.
Widoki z góry naprawdę piękne, panorama na polskie i ukraińskie szczyty. Usiedliśmy na samej górze gdzie zjedliśmy kanapki i -tym razem-czekoladę. Jedynym defektem tego miejsca były latające mrówki, których było mnóstwo i jeszcze ich przybywało wraz z przyjściem kolejnych ludzi.
Około po godzinie zaczęliśmy wracać. Powrót na przełęcz zajął nam zaledwie 6 min. Droga na sam dół też była krótsza niż w górę. Dzięki delikatniejszemu szlakowi schodziło się bardzo przyjemnie.
Na dole w sklepiku przy parkingu mamusia kupiła nam lody w nagrodę za to że nikt nie narzekał (ona też nie, więc też dostała lody ), a ja kupiłam sobie super koszulkę z rysiem 🙂 .
Obiad w domku znowu był pyszny, a wieczorem znów oglądaliśmy film.
Następnego dnia rano wyjechaliśmy do domu. Wyjazd był super, mimo ze nie lubię gór, to naprawdę mi się podobało, szczególnie na Tarnicy. To był pierwszy nasz wyjazd w Bieszczady od 10 lat, więc właściwie dopiero teraz je poznałam, bo kiedy ostatnio tam byłam, miałam zaledwie 3 latka, więc trudno żebym coś pamiętała 🙂 .
Na koniec wpisu informuję że następne pojawią się: na początku listopada z wyjazdu wspinaczkowego do Grecji mojego brata, Bartka, oraz pod koniec listopada z naszego z Bartkiem wyjazdu na obóz żeglarski do Chorwacji.