Trzydniowy wyjazd w Bieszczady

Ci którzy nas znają wiedzą że niedawno umarł nasz tata, Maciek. Długo chorował i teraz na pewno jest mu lepiej niż tu. Nasze Dzikie Wyprawy będziemy jednak nadal kontynuować razem z nim, teraz tylko z innego miejsca będzie nam towarzyszył 🙂 .

Niedawno pojechaliśmy do znajomych z Krosna, a że nasza mama już od dawna chciała nas zabrać w Bieszczady, stwierdziła że wybierzemy się tam tym razem.  Wyjechaliśmy w Bieszczady 18 września w poniedziałek. Wynajęliśmy domek w Kalnicy. Domek okazał się bardzo fajny, w sam raz na naszą rodzinę.

Jeszcze tego samego dnia poszliśmy na spacer po okolicy, drogą do takiego starego zarośniętego cmentarza który mamusia znalazła na Google Maps. Znaleźliśmy ten cmentarz, był bardzo malutki, liczył zaledwie trzy groby, w tym jeden z którego nie dało się nawet odczytać nazwiska, tak był zarośnięty mchem.

Stary cmentarz

Później przeszliśmy się na spacer drogą w górę, gdzie znaleźliśmy nawet parę żółtych maślaczków dla mamusi. Dotarliśmy aż do stoku narciarskiego, gdzie usiedliśmy żeby porysować. Jak zwykle mamusi wyszło najlepiej 🙂 .

Stok narciarski „Kalnica”

Następnego dnia tak jak mieliśmy w planie, wyruszyliśmy na Połoninę Wetlińską, do Chatki Puchatka. Szlak nie był zbyt przyjemny, dużo tam jest schodów które bardzo męczą, szczególnie jak się idzie z plecakiem. Mimo że już po wakacjach, to było bardzo dużo ludzi, z których najwięcej hałasu robiły wycieczki szkolne.

Na początku szlaku
Postój na szlaku
Najbardziej zadowolona osoba na wycieczce

Kiedy dotarliśmy na górę, widoki wynagrodziły nam niewygodę szlaku. Było naprawdę ładnie. Zjedliśmy obiecane jako argument do wyjścia na górę banany w czekoladzie i kanapki. Nad schroniskiem krążył kluch żurawi, robiły dużo hałasu, ale wyglądały pięknie.

Żurawie

Później przeszliśmy się jeszcze kawałek dalej, żeby znaleźć ciche miejsce z dala od schroniska. Znowu rysowaliśmy, i posiedzieliśmy sobie trochę na Połoninie. Znaleźliśmy nawet parę borówek 🙂 .

Mamusi rysunek
Połonina
Połonina Wetlińska

Tatuś był tam razem z nami, jak widać na tym zdjęciu.

Tatuś i Mamusia

Niestety, zeszliśmy ze szlaku a w Bieszczadach to jest zabronione. Tym razem zdarzyło się jednak że trafiliśmy na straż Parku (straż jest specjalnie małą literą pisana), a przedstawicielka tej straży była wyjątkowo nieuprzejma. Skróciła więc nasz pobyt na Połoninie. Wróciliśmy później na dół. Schodzenie było nieprzyjemne, wszyscy mieliśmy telegrafy 🙂 .

W drodze powrotnej wstąpiliśmy do sklepu, po jedzenie na obiad. Mamusia kupiła też lody. W domku mamusia przygotowała pyszny obiad, jak zawsze. (Nie może być inaczej: najbardziej niemożliwy oksymoron to „Niedobre jedzenie przygotowane przez mamusię”) Wieczorem zjedliśmy lody zamiast kolacji 🙂 , oglądnęliśmy film (serial „Domek na Prerii”, bardzo fajny film, nawet mi się podoba, polecam).

Następnego dnia pojechaliśmy na Tarnicę, najwyższy szczyt Bieszczad (1346 m.n.p.m.). Poprzedniego dnia mamusia miała wątpliwości czy uda nam się tam wejść, ponieważ szlak jest 2 km dłuższy niż do Chatki Puchatka, a suma podejść też jest większa. Stwierdziliśmy jednak że jak się nie uda, to po prostu usiądziemy sobie gdzieś po drodze, a później zejdziemy.

Na szlaku na Tarnicę

Szlak od razu wydał nam się przyjemniejszy niż poprzedniego dnia. Schody też były, ale mniej i łatwiejsze. W lesie droga była fajna, było chłodno i łatwo się szło. Nad granicą drzew też nie było bardzo gorąco. Na przełęcz pod szczytem dotarliśmy szybciej niż wskazywały czasówki.

Przełęcz pod Tarnicą
Przełęcz pod Tarnicą

Tam zrobiliśmy postój i na szczyt dotarliśmy w 15 min.

Na samym szczycie Tarnicy

Widoki z góry naprawdę piękne, panorama na polskie i ukraińskie szczyty. Usiedliśmy na samej górze gdzie zjedliśmy kanapki i -tym razem-czekoladę. Jedynym defektem tego miejsca były latające mrówki, których było mnóstwo i jeszcze ich przybywało wraz z przyjściem kolejnych ludzi.

Około po godzinie zaczęliśmy wracać. Powrót na przełęcz zajął nam zaledwie 6 min. Droga na sam dół też była krótsza niż w górę. Dzięki delikatniejszemu szlakowi schodziło się bardzo przyjemnie.

Już w drodze na dół

Na dole w sklepiku przy parkingu mamusia kupiła nam lody w nagrodę za to że nikt nie narzekał (ona też nie, więc też dostała lody ), a ja kupiłam sobie super koszulkę z rysiem 🙂 .

Obiad w domku znowu był pyszny, a wieczorem znów oglądaliśmy film.

Następnego dnia rano wyjechaliśmy do domu. Wyjazd był super, mimo ze nie lubię gór, to naprawdę mi się podobało, szczególnie na Tarnicy. To był pierwszy nasz wyjazd w Bieszczady od 10 lat, więc właściwie dopiero teraz je poznałam, bo kiedy ostatnio tam byłam, miałam zaledwie 3 latka, więc trudno żebym coś pamiętała 🙂 .

Na koniec wpisu informuję że następne pojawią się: na początku listopada z wyjazdu wspinaczkowego do Grecji mojego brata, Bartka, oraz pod koniec listopada z naszego z Bartkiem wyjazdu na obóz żeglarski do Chorwacji.

Droga do domu

W środę wyjechaliśmy do Polski około wpół do ósmej rano. Zjedliśmy tylko kaszę, a na drugie śniadanie mieliśmy zrobione wczoraj kanapki na drogę.

Nawigacja pokazywała nam ponad 14h do domu, ale zakładaliśmy jak zwykle dwie godziny więcej, bo za każdym razem tak nam wychodzi. Przez samą Bośnię mieliśmy ponad 5h, a mało kilometrów, bo na tamtejszych drogach nie da się szybko jeździć. Ze dwie godziny jechaliśmy wzdłuż kanionu Neretwy. Było przepięknie, bo chmury płożyły się przy ziemi i prześwitywało przez nie słońce.

Chmury zakrywające góry
Droga w kanionie Neretwy

Po około godzinie drogi zatrzymaliśmy się na pierwszy przystanek. Kilka kilometrów wcześniej staliśmy w korku, bo chyba taki golf miał wypadek. Teraz na parkingu stał ten golf. Miał strzaskane dwa reflektory i wgniecioną maskę.

Na tym parkingu widzieliśmy też po raz pierwszy pawia na wolności. Miał co prawda wyrwany ogon, zostało mu tylko jedno pióro, ale i tak był piękny.

Paw na parkingu w Bośni

Kilka godzin później przekroczyliśmy granicę Chorwacji. Tam jechaliśmy tylko około godziny i cały czas autostradą. Po 15:00 przekroczyliśmy granicę węgierską. Tam też zatrzymaliśmy się na obiad.

Obiad na parkingu na Węgrzech

Potem oglądaliśmy film na DVD. Koło 19:00 dojechaliśmy do Słowacji. Od granicy Słowackiej do domu mieliśmy już tylko 4h drogi.

Zrobiliśmy jeszcze kilka krótkich postoi, ale droga na Słowacji jak zawsze bardzo się dłużyła. Plusem tej podróży było to, że prawie nie padał deszcz, tylko chwilę na Słowacji właśnie.

Pod koniec drogi, już w Polsce Jacek się obudził i zaczął marudzić. Już na Zakopiance zaczął płakać i tak dojechaliśmy do domu.

Była godzina wpół do dwunastej kiedy dojechaliśmy, więc rozpakowaliśmy tylko jedzenie, rzeczy lodówkowe i kosmetyki. Dzisiaj rozpakowywaliśmy resztę po kolei, więc zdjęcia ze wszystkimi bagażami i tak nie udało się zrobić.

Ten wyjazd był naprawdę super i chociaż cieszę się że wróciliśmy już do domu, to jednak chciałabym zostać nad morzem jeszcze dłużej. Szczególnie że w Zaraće akurat teraz ma się poprawić pogoda. Ironia losu 🙂

Medjugorje i Mostar

Dzisiaj po śniadaniu wyjechaliśmy z domu do Medjugorje. Mamusia poszła jeszcze raz na górę z Bartkiem i Manią.

Bartek i Mania na górze w Medjugorje

Ja nie chciałam iść i zostałam z tatusiem i Jackiem w samochodzie. Coś ponad godzinę czekaliśmy na mamusię, a kiedy wróciła od razu ruszyliśmy do Mostaru. To już nasze trzecie odwiedziny tego miasta i, niestety zwiedziliśmy tam już wszystko.

Meczet w Mostarze

Także tym razem wybraliśmy się tylko na bazar i oczywiście na most. Znaleźliśmy parking i poszliśmy do starego miasta.

Widok na most z każdej strony-ostatnie zdjęcie już po ulewie

W punkcie kulminacyjnym, na środku mostu podczas robienia sobie pamiątkowego zdjęcia, zaczął padać deszcz.

Środek mostu i początek deszczu

Z niczego zrobiło się wprost oberwanie chmury, lało tak że jeszcze zanim zdążyliśmy założyć kurtki przeciwdeszczowe, byliśmy cali mokrzy.

Oberwanie chmury – Mostar

Niedługo potem ulewa się uspokoiła i mogliśmy pochodzić po bazarze. Mamusia kupiła kilka rzeczy na pamiątki. Kupiliśmy też magnes na lodówkę.

Niedługo jednak tam chodziliśmy, bo był dziki tłum, szybko wróciliśmy na drugą stronę rzeki a później do samochodu.

Po drodze kupiliśmy też bułki do zjedzenia i od razu na jutrzejszą drogę.

Wstąpiliśmy też do supermarketu w Mostarze. To był na tyle duży sklep, żeby dzieci dostały wariata, a żebym ja z mamusią się na nich zdenerwowała. Wyszliśmy z niego jak najszybciej.

Po powrocie do apartamentu przygotowaliśmy obiad i zjedliśmy. Mamusia zrobiła też placek ze śliwkami i winogronami które dostaliśmy od właścicielki.

Potem siedzieliśmy na tarasie, bo akurat świeciło słońce, a mamusia z Marysią robiły figurki z ciastoliny.

Robienie z ciastoliny
Widok na zamek z mojego pokoju (w zamku już kiedyś byliśmy)

Trochę też się już popakowaliśmy, bo jutro zamierzamy wyjechać z samego rana do domu. Będziemy jechać cały dzień i trochę w nocy, więc ostatni wpis na tych wakacjach napiszę dla Was pojutrze.

I jeszcze na koniec bardzo polecam ten apartament w Bośni. Nazywa się Villa Melograno i jest w Blagaju. Dom jest urządzony tak, że można byłoby tu mieszkać na stałe, jest też basen. Wyposażenie standardowe na sześć osób, ale pomieści się osiem.

To był wspaniały czas za granicą, ale stęskniliśmy się już trochę za domem. Cieszymy się że już jutro wracamy.  🙂

Droga z Zaraće do Bośni

Dzisiaj wstaliśmy rano wcześniej. Nasi znajomi wyjechali jeszcze przed tym jak zjedliśmy  śniadanie. Po śniadaniu zaczęliśmy nosić rzeczy do auta. Dzięki temu, że już wczoraj zanieśliśmy część bagaży i że pomagali nam rodzice, to poszło o wiele szybciej niż znoszenie ich w dniu przyjazdu.

Już po 9:15 rano wyjechaliśmy z Zaraće. Droga na prom do Sućuraju zajęła nam około półtorej godziny. Przed 11:00 ustawiliśmy się w kolejce w porcie i poszliśmy kupić bilecik. Potem wstąpiliśmy jeszcze z tatusiem, a potem też z mamusią do kilku kramików z pamiątkami żeby kupić coś na prezenty i magnes na lodówkę. Tatuś już jakiś czas temu zainspirował nas do zbierania magnesów z miejsc w których byliśmy, więc teraz wzięliśmy taki z Sućurajem.

Niedługo potem wjechaliśmy na prom. Usiedliśmy w środku, nie na górnym pokładzie bo pogoda nie była za ładna. Zjedliśmy nasze kanapki na drogę.

Jedzenie na promie

W pół godziny potem dopłynęliśmy do Drvenika.

Na promie – Hvar już za nami
Teraz widok na Drvenik
Bartek i Mania na promie

Po wyjeździe z promu ruszyliśmy od razu dalej. Najpierw pojechaliśmy do Medjugorje. Z Drvenika mieliśmy tam ponad godzinę drogi. Jakoś w połowie przejechaliśmy granicę Chorwacko – Bośniacką. W Medjugorje zostawiliśmy mamusię która chciała iść na górę, a my pojechaliśmy do apartamentu w Blagaju. Z Medjugorje mamy tam pół godziny.

Jadąc tam, kilka razy pomyliliśmy drogę, bo nawigacja nia pokazywała dokładnie i skręciliśmy nie tam gdzie trzeba. Po dojeździe do Blagaju musieliśmy jeszcze znaleźć wjazd pod dom. Kiedy to się udało, spotkaliśmy właścicielkę domu, która nas pokierowała do właściwej bramy. Był jeszcze problem z wjazdem do ogrodu, bo nasz „mały” samochodzik okazał się za duży, albo wręcz przeciwnie – droga była za wąska. Okazało się, że mamy do dyspozycji prawie cały duży dom z ogrodem i basenem. Ładnie urządzony, pełne wyposażenie. Rozpakowaliśmy samochód i tatuś nastawił wodę na makaron. Mieliśmy zjeść i wrócić do Medjugorje po mamusię, ale w międzyczasie skończył się gaz w kuchence i musieliśmy poczekać z grzaniem obiadu. W dodatku dzieciaki dostały lekkiego wariata po dojechaniu na miejsce, tak że w końcu po mamusię wyjechaliśmy dopiero koło 15:00.

Droga z powrotem w to samo miejsce strasznie się dłużyła, w dodatku z reguły nie można tutaj jechać szybciej niż 50 km/h, bo są serpentyny i wąskie mijanki. Dojechaliśmy przed 16:00 i znaleźliśmy mamusię przy kramikach z pamiątkami. Po drodze do Blagaju zatrzymaliśmy się przy straganie z warzywami. Kupiliśmy trochę warzyw i owoców i pojechaliśmy dalej. Mamusia z lekka się przeraziła, kiedy zobaczyła wjazd do bramy, ale udało nam się tam z powrotem wjechać.

Potem zjedliśmy granata którego mamy jeszcze z Zaraće, dzieci trochę się też pobawiły.

Już w domu – Bośnia

Koło 19:00 zjedliśmy pyszną kolację i reszta dzieci poszła spać.

Jutro planujemy wyjazd jeszcze raz do Medjugorje, gdzie mamusia pójdzie z Bartkiem i Manią na górę, a później do Mostaru.

Na dzisiaj to już koniec. Mam nadzieję, że wszyscy przebrnęli przez mój superdługi wpis. Pozdrowienia z Bośni!

Pożegnanie dobrej pogody

Dzisiaj rano padał deszcz i był duży wiatr. Wstaliśmy wcześnie żeby zdążyć na 10:00 do kościoła w Hvarze. Tuż po śniadaniu pozbieraliśmy się i wyjechaliśmy. Wzięliśmy tez od razu trochę spakowanych rzeczy. Cały czas padało, nawet po mszy i musieliśmy chodzić w kurtkach przeciwdeszczowych.

Po mszy tatuś wrócił z nami do samochodu, a mamusia, wujek i ciocia poszli jeszcze do sklepu. Po powrocie do mieszkania trochę się wypogodziło, przestało padać, chociaż fale nadal były tak samo duże.

Dzisiejsze fale

Najpierw poskładaliśmy jeszcze do końca plażowe rzeczy, w tym SUP-a. Potem poszliśmy na górę do znajomych i graliśmy w szachy. Zanieśliśmy tez jeszcze kilka rzeczy do auta a potem przyszliśmy na obiad. Po jedzeniu szukaliśmy na plaży muszelek. Dzięki tym dużym falom, dzisiaj było ich bardzo wiele. Kilka razy podeszliśmy trochę za blisko wody i fale zamoczyły nam buty.

Szukanie muszelek

Tatuś zaproponował żebyśmy wszyscy poszli się przejść do takiego korytarza w skale, gdzie fajnie widać fale. Poszliśmy wszyscy poza mamusią która położyła się spać bo ją bolała głowa. Było super, pochodziliśmy sobie też trochę po skałach, a potem jeszcze poszukaliśmy muszelek.

Na skałach
Bartek na skałach, czyli nieuniknione

Skrystalizowana sól na skałach w pobliżu morza

Potem jeszcze na chwilę poszliśmy na górę do znajomych, gdzie zjedliśmy upieczone przez mamusię wczoraj ciasto.

Na koniec pożegnaliśmy się z chłopakami, wujkiem i ciocią, bo oni jutro wyjeżdżają o 7:00 rano i nie wiadomo czy się jeszcze zobaczymy. My chcemy wyjechać na spokojnie koło 10:00, bo jedziemy na prom do Sućuraju.

Więc to już ostatni dzień w Zaraće. Potem jedziemy jeszcze na dwa dni do Bośni, a później już prosto do domu.

 

Ostatni dzień na plaży

Dzisiaj na śniadanie mamusia przygotowała kaszę z „nutri maliną” (coś w rodzaju jogurtu owocowego, tyle że na mleku roślinnym i soku malinowym) oraz pyszne kanapeczki.

Od rana było zimniej niż wcześniej, dlatego po śniadaniu długo jeszcze siedzieliśmy w domu ze znajomymi. Jako pierwsi na plażę poszli rodzice, my dołączyliśmy trochę później. Woda była dosyć zimna i był wiatr, ale i tak na początku pływaliśmy na desce i na materacach.

Ostatni dzień w wodzie na tych wakacjach

Najwięcej czasu dzisiaj poświęciliśmy na szukanie muszelek. Jacek pływał chyba najwięcej ze wszystkich, mimo że w wodzie było mu zimno.

Jak zwykle koło południa zjedliśmy drugie śniadanie, a potem jeszcze koło 14:00 zupę z kaszą.

Rodzice poszli wcześniej żeby przygotować obiad, a my zaczęliśmy już spuszczać powietrze z rzeczy do pływania. Mamusia zrobiła na obiad trzy pizze: ze szpinakiem, z mięsem i z warzywami. Były pyszne.

Pizze jak we Włoszech

Po myciu ja, mamusia i Mania założyłyśmy nasze różowe spódniczki od tatusia.

Spódniczki; jak zwykle na wakacjach

Potem jeszcze na chwilę poszliśmy szukać muszelek. Fale były już bardzo duże.  Pogoda jutro ma być brzydka i deszcz ma padać cały czas, więc dzisiaj był ostatni dzień na pływanie.

Festiwal ryb

Dzisiaj z samego rana mamusia z wujkiem Łukaszem pojechali do Starego Gradu żeby kupić ryby na grilla. My z tatusiem zjedliśmy śniadanie i poszliśmy do Piotrka i Jaśka. Znów zaczęliśmy z Piotrkiem grać w szachy, ale tak samo jak ostatnio musieliśmy zacząć zbierać się na plażę i nie dokończyliśmy gry. Wrócili też mamusia z wujkiem i oglądaliśmy ryby, które przywieźli. Tym razem kupili ich wiele rodzajów.

Ryby kupione dzisiaj rano

Przed południem pływaliśmy na desce SUP prawie cały czas.

Pływanie na SUP-ie i na materacu (na SUP-ie jestem ja)

Potem młodsi poszli szukać muszelek za skałami, a ja przerysowywałam rysunki z komiksów. Koło południa zjedliśmy z Marysią i Jackiem drugie śniadanie.

Jacek pływa coraz więcej i więcej i chce cały czas być w wodzie. Popłynął nawet z mamusią na desce SUP.

Jacek w wodzie

Potem pływaliśmy z Bartkiem i Piotrkiem przy skałach na materacu. Udało mi się też żeby wujek Łukasz mnie przewiózł na SUP-ie.

Potem wszyscy szukaliśmy kryształów na kamieniach i muszelek. Koło 17:00 zjedliśmy obiad. Tatuś już wcześniej zapalił w grillu i z mamusią upiekli ryby. Były pyszne.

Po jedzeniu poszliśmy jeszcze chwilę poszukać muszelek. Znaleźliśmy kilka bardzo dużych (jak na standardy tej plaży).

I to już byłby koniec koniec kolejnego dnia na wakacjach. Czas mija tu znacznie szybciej niż w domu w Polsce. Szkoda, bo chciałabym tu zostać jak najdłużej.

 

Dzień jak co dzień, tyle że na Hvarze

Dzisiaj po śniadaniu najpierw posiedzieliśmy trochę ze znajomymi, a dopiero później, kiedy się trochę ociepliło poszliśmy na plażę. Dużo pływaliśmy na SUP-ie, a potem również szukaliśmy muszelek. Znaleźliśmy też takie skały z kryształami które Jasiek nazywa bursztynami. Chłopcy odłupywali te kryształy kamieniami. Niektóre kawałki były naprawdę ładne.

Jacek z mamusią przez dużo czasu pływał z makaronem lub z deską. Już wcale nie boi się wody i chce pływać coraz głębiej.

Pływanie z Jacusiem
Jacuś z podwójnymi okularkami do pływania

Chyba koło 15:00 zjedliśmy obiad, a potem poszliśmy znów szukać na plaży muszelek. Przy okazji szukaliśmy też gałęzi na jutrzejszego grilla, którego zamierzamy zrobić.

Poszliśmy też dzisiaj na zachód słońca na Malo Zaraće, bo niebo było czyste. I rzeczywiście zachód był piękny.

Słońce na dłoni
Dzisiejszy zachód słońca
Malo Zaraće

Zrobiliśmy sobie też zdjęcie na sośnie, jak zwykle i znowu zostało wzbogacone o Piotrka i Jaśka.

Sosna na Malo Zaraće; coroczne zdjęcie

Wróciliśmy koło 19:00, więc tylko jeszcze zjedlismy kolacje i młodsze dzieci poszły spać.

Stari Grad

Dzisiaj z samego rana pojechaliśmy do Starego Gradu. Chcieliśmy przejść się jak zwykle do latarni morskiej przy porcie i wzdłuż nabrzeża. Najpierw przeszliśmy się po uliczkach miasta.

Stary Grad

Potem wróciliśmy do nabrzeża. Mamusia z ciocią trochę sobie popatrzyły na stragany z pamiątkami, a my z tatusiem oglądaliśmy łodzie w porcie. Zrobiliśmy sobie obowiązkowe zdjęcie na armacie przy porcie, tym razem jeszcze z Piotrkiem, Jaśkiem i Kubusiem.

Obowiązkowe zdjęcie na armacie w nieco powiększonym składzie

Potem poszliśmy już prosto do latarni. Tam przy skałach w wodzie dzieciaki znaleźli martwą rybę i mieli zabawę z rzucaniem w nią kamykami 🙂

Pod latarnią w Starim Gradzie

Jednak tatusia trochę zmęczył ten spacer, więc niedługo tam siedzieliśmy i zaczęliśmy wracać. W drodze mamusia z ciocią wstąpiły jeszcze do sklepu z ubraniami, w którym mamusia za każdym razem coś sobie kupuje. Teraz też tak było; mamusia znalazła sobie piękną turkusową spódnicę. Potem poszliśmy do piekarni kupić coś do przekąszenia i na targ, a już przy parkingu mamusia poszła jeszcze do marketu. Po powrocie do domu od razu poszliśmy na plażę. Dzisiaj nie było tak ciepło jak wczoraj, woda też była chłodniejsza, więc trochę mniej pływaliśmy. No poza młodszymi dziećmi.

Jacuś na plaży
Jacuś na plaży (widok przez tubkę od papieru toaletowego)

Ja dzisiaj głównie czytałam książkę, no i jeszcze trochę popływałam na SUP-ie.

Aktualnie czytana przeze mnie książka (zdjęcie z dedykacją dla babci Gosi)

Po plaży umyliśmy się i poszliśmy na chwilę do znajomych na górę. Zaczęliśmy grać w szachy, ale miał już być nasz zamówiony obiad u Toniego (to właściciel apartamentów) więc poszliśmy do jego restauracji.  Obiad był pyszny; ryby, frytki, pieczone warzywa i chleb.

Obiad u Toniego

Po jedzeniu wróciliśmy do naszych apartamentów. Mimo że nie szliśmy do Malo Zaraće na zachód słońca, to dzisiaj nawet tutaj był bardzo ładny:

Ja, Bartek, Mania i Jacek poszliśmy jeszcze szukać muszelek na plaży.

A potem już „Dobranoc” 🙂

 

Dzień na plaży

Dzisiaj planowaliśmy cały dzień zostać w domu i po prostu posiedzieć na plaży, więc wyjątkowo mogliśmy rano dłużej pospać. Śniadanie nam się trochę rozjechało i w sumie każdy jadł je osobno. Koło 10:00 poszliśmy na plażę. Większość czasu pływaliśmy na SUP-ie, ja i Bartek nauczyliśmy się na nim stać,  a nawet mamusia odważyła się spróbować płynąć na stojąco.

Ciocia Aga z Pawełkiem i Bartkiem na SUP-ie

Koło 12:00 ja, Marysia i Jacek zjedliśmy drugie śniadanie. Na plaży wujek Łukasz z Jackiem i Kubusiem zbudowali fortecę z kamieni i piasku. Nazwaliśmy to na żarty „Tronem Posejdona”. Także na tym zdjęciu Kubuś jest władcą oceanu:

Kubuś z Jacusiem na plaży

Morze było dzisiaj bardzo ciepłe i przyjemne więc świetnie się pływało. Pod wieczór już tylko zaczęło trochę wiać i było trudniej pływać na SUP-ie, bo znosiło nas na skały. Tatuś dzisiaj też pływał, i chyba tak już będzie codziennie. Obiad zjedliśmy koło 15:00, mieliśmy dzisiaj kotlety babci Maryli.

Po obiedzie i kąpieli poszliśmy jeszcze na górę do znajomych, gdzie czytaliśmy komiksy  graliśmy w szachy. Tymczasem mamusia nauczyła się od cioci robić na szydełku.

Kiedy Jacek zaczął się już nakręcać tak jak zwykle na wieczór, wróciliśmy do naszego mieszkania.

Ten dzień był jak dotąd najlepszym dniem na plaży na tym wyjeździe.