Pierwsze trzy dni na wakacjach

Szesnastego września wieczorem wyjechaliśmy do Chorwacji. Nawigacja pokazywała nam 13 godzin drogi do Splitu, skąd mieliśmy płynąć jeszcze dwie godziny promem na Hvar. Koło drugiej w nocy za Budapesztem spotkaliśmy się z naszymi znajomymi z którymi umówiliśmy się na ten wyjazd. Potem jechaliśmy już razem. To była ogólnie rzecz biorąc najgorsza do tej pory podróż. Praktycznie całą noc padał deszcz; zaczął w Słowacji a później nie opuszczał nas aż do tunelu Sveti Rok w Chorwacji. Za to podczas jazdy na Słowacji tatuś widział przy drodze prawdopodobnie szop pracza. Podejrzewamy że to był on, ponieważ tatuś zauważył jego ogon a podobno występują one również w Polsce i większości Europy. Dojechaliśmy na prom na 11:00 do Splitu. Na promie mieliśmy problem z naszym Jackiem, bo wszyscy z Bartkiem, Marysią, Piotrkiem i Jaśkiem (to dzieci od naszych znajomych) chcieli stać przy oknie na przedzie promu, aby patrzeć jak płyniemy. Jacek zaczął potem latać w tę i z powrotem po sali i nie mogliśmy go złapać.

Na promie do Hvaru

Około pierwszej dopłynęliśmy do Starego Gradu. Dojechaliśmy do Zaraće i zajęliśmy apartamenty. Trzeba było jeszcze znieść bagaże z auta do mieszkania. Długa droga do noszenia rzeczy to chyba jedyna wada Zaraće. A że tatuś ma sztywną nogę i trudno mu chodzić, a mamusia zajmowała się Jackiem, to my z Bartkiem zajęliśmy się noszeniem rzeczy. Pod koniec dosłownie lał się z nas pot i byliśmy mega zmęczeni. Ale zaraz potem mogliśmy już iść na plażę i się wykąpać. Tuż przed obiadem napompowaliśmy jeszcze deskę SUP, ale popływać na niej udało nam się dopiero po obiedzie.

Pływanie na SUP-ie

W dzień przyjazdu nic nie udało mi się tutaj napisać, bo już niemal spałam na stojąco.

W niedzielę musieliśmy wstać trochę wcześniej rano, żeby zdążyć na 10:00 do kościoła w Hvarze. Pojechaliśmy tam razem ze znajomymi. Po mszy przeszliśmy się jeszcze wzdłuż portu i przy straganach.

Przy porcie w Hvarze

Mamusi udało się kupić kolczyk z pary, od której Marysia jeden zgubiła, a która była kupiona właśnie tutaj rok temu. Potem poszliśmy jeszcze na targ i do piekarni i wróciliśmy do domu. Tam od razu poszliśmy na plażę. Koło 15:00 zjedliśmy obiad i wróciliśmy jeszcze do wody. Bardzo długo pływaliśmy na SUP-ie, a kiedy przewoziliśmy na nim z Bartkiem po kolei Piotrka, Jaśka i Marysię, a ja nawet Jacka, śmialiśmy się że teraz robimy za autobus wycieczkowy. Tego dnia nawet tatuś wszedł do wody żeby popływać, bo akurat miał i tak zmieniać opatrunek na nodze.

Tatuś na plaży

Wieczorem ciocia z wujkiem i resztą przyszli do nas na podwieczorek i żeby się pobawić. Potem jeszcze szukaliśmy muszelek na plaży. Tego dnia czułam się w sumie nie najlepiej, bo miałam katar i ból gardła, dlatego znów nic nie napisałam na bloga.

Dzisiaj rano zaraz po śniadaniu poszliśmy na górę do znajomych i z Bartkiem i chłopakami graliśmy w grę „Wsiąść do pociągu”. Koło dziesiątej wyszliśmy na plażę. Najpierw dużo pływaliśmy, tatuś dzisiaj także wszedł do wody więc ja się z nim przepłynęłam, a potem trochę też szukaliśmy muszelek, a ja czytałam książkę. Dopiero koło 16:00 zjedliśmy obiad, który odgrzał nam tatuś. Po jedzeniu poszliśmy do znajomych na górę dograć w grę którą zaczęliśmy rano. Nie udało nam się jednak dokończyć, bo poszliśmy na zachód słońca na Malo Zaraće.

Marysia przy kapliczce na Malo Zaraće

Były chmury i nie był taki piękny jak zwykle.  Ale w sumie i tak było ładnie.

Zachód słońca

Potem poszliśmy jeszcze na plażę szukać muszelek. Znaleźliśmy ich bardzo dużo, a jeszcze Jasiowi udało się znaleźć martwego jeżowca i rozgwiazdę na piasku. Niestety Jasiu chciał tez sprawdzić czy kolce jeżowca rzeczywiście są takie ostre i na nim stanął. Okazało się, że nawet martwy jeżowiec ma ostre kolce. Potem przyszedł taki pies którego wcześniej widzieliśmy na Malo Zaraće i zaczął na nas skakać, więc wróciliśmy do domu. Tym razem na szczęście udało mi się wreszcie coś napisać.

Cieszę się że wróciliśmy na Hvar i do Zaraće. Na Istrii było pięknie, ale to zupełnie co innego. Jeżeli ktoś zamierza kiedyś wybrać się do Chorwacji, to pierwszym miejscem, jakie bym mu poleciła, byłby na pewno Hvar.

A na koniec wszyscy bardzo dziękujemy naszym dziadziom z Oławy za wspaniały prezent imieninowy! Pozdrowienia z Chorwacji!

Powrót do domu

Dzisiaj planowaliśmy wyjechać koło 6:00 rano, ale trochę nam to nie wyszło, ponieważ zjedliśmy jeszcze na śniadanie kaszkę, no i kończyliśmy się pakować.

Tuż przed wyjazdem

Wyjechaliśmy o 7:10. Do domu tego tatusia kolegi koło Budapesztu nawigacja pokazywała 5 h 48 min. Do granicy z Węgrami droga nam się nie dłużyła. Zatrzymaliśmy się tylko raz na stacji benzynowej. Celnicy na granicy się nie spieszyli, była kolejka kilku aut. Chwilę czekaliśmy.

Na Węgrzech też zrobiliśmy krótki postój na stacji benzynowej, ale potem już lecieliśmy autostradą do Budapesztu. Do tatusia kolegi dojechaliśmy około 13:00. Tatuś nie widział się z nim od 12 lat, więc to była dobra okazja do spotkania. Graliśmy z jego córką, Vivien, w UNO, bo dogadać się było dosyć trudno – tylko po angielsku.

Wyjechaliśmy od niego o 14:40. Mieliśmy jechać dalej o 14:15, ale nie wyszło. Kiedy jechaliśmy do Słowacji, pisałam na smartphonie tatusia wpis na przedwczoraj. Dopiero droga przez Słowację nam się dłużyła, bo jechaliśmy inną trasą, omijając płatne odcinki. Do Polski tez mieliśmy wjechać w innym miejscu, bliżej Krakowa. Przez Słowację jechaliśmy kilka godzin, w Polsce mieliśmy do przejechania tylko około 80 km.

Na Słowacji zatrzymaliśmy się raz na stacji. Rodzice zamówili sobie kawę, mamusia poprosiła o dolanie do niej wody. Potem okazało się, że woda którą pani na stacji do niej dolała, była zimna. Mamusia zdenerwowała się, powiedziała że Słowacy są nie powtórzę jacy i wylała kawę koło auta. No trudno. Tatuś mówił, że kawa na Słowacji i tak jest niedobra.

Do domu dojechaliśmy o 21:10. Dziadziowie i nasze koty już na nas czekali. Rozpakowaliśmy auto (w deszczu, bo zapomniałam dodać, że już od Słowacji padało) i ułożyliśmy bagaże na korytarzu, żeby zrobić im zwyczajowe zdjęcie.

Dzisiaj mamy grilla z makreli które przywieźliśmy.

Makrele

To już koniec tych wakacji, ale tatuś wstawi jeszcze nasz filmik 🙂

 

Pula po raz drugi – Zerostrasse i klasztor franciszkanów

Dzisiaj ostatni dzień tutaj. Postanowiliśmy pojechać jeszcze raz do Puli. Za ostatnim razem, kiedy tam byliśmy, nie zdążyliśmy zwiedzić podziemnych schronów z II Wojny Światowej – Zerostrasse. Pojechaliśmy więc zaraz po śniadaniu.

Mamusia znalazła jeszcze na Google Mapsach klasztor franciszkanów z 1227 r. Znajdował się on niedaleko parkingu, na którym ostatnio staliśmy, więc mamusia chciała też go zwiedzić. Kiedy dojechaliśmy na tamten parking, okazało się że nie ma tam miejsc. Zaparkowaliśmy bliżej portu. Podeszliśmy do tego klasztoru, mieliśmy do niego z pięć minut. Wchodziło się tam od tyłu, bo przednia ściana i wejście było remontowane. Trzeba było zapłacić za wejście, ale na szczęście niedużo. W środku był taki krużganek z ogrodem i palmami pośrodku.

Krużganek z ogrodem
Widok na dzwonnicę

W ogrodzie było też dużo żółwi i kilka jaszczurek. Nawet były małe żółwiki w takiej klatce.

Małe żółwiki

Z jednej strony krużganek wchodziło się do kościoła. Weszliśmy tam, był on romański z lekkim wpływem gotyku, jednonawowy, jak powiedziała mamusia.

Ołtarz
Tył kościoła i organy

W drugim pomieszczeniu ogólnie dostępnym była mozaika z czasów rzymskich, co ciekawe ze swastyką centralnie w środku.

Swastyka w czasach rzymskich?

W klasztorze było więcej pomieszczeń i prawdopodobnie jeszcze dwa piętra, ale nie można było do nich wejść. Po wyjściu z klasztoru rozdzieliliśmy się z mamusią – ona poszła jeszcze trochę pozwiedzać stare miasto, a my z tatusiem szukać jednego z czterech wejść do tuneli. Szliśmy za znakami i szybko je znaleźliśmy. Była to wnęka w ścianie domu z tunelem biegnącym w prawo. Nie było żadnej obsługi, tylko automat i bramki. Tatuś kupił bilety i weszliśmy. Tunel był wykuty w skale i wysypany żwirem.

W Zerostrasse

Co jakiś czas po bokach tunelu były komory oznaczone numerami. To właśnie były schrony. Weszliśmy do kilku, ale w środku nie było nic ciekawego. Doszliśmy tunelem do windy, którą można było wyjechać na zamek i do wyższego poziomu tuneli – Mezzanin. Wyjechaliśmy najpierw na zamek. Nie była to taka stara forteca, tylko fort w stylu francuskim wzniesiony przez Wenecjan w XVII w.

Był tam taras widokowy, z którego było widać port i niemal całe miasto. Było tam też dużo armat, dwanaście z nich stało w jednym rzędzie.

Tradycyjne zdjęcie na armacie
Artyleria chorwacka

Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć, a potem weszliśmy na wieżę, która też tam była. Był z niej jeszcze lepszy widok niż z tarasu.

Widok z wieży na port

Potem postanowiliśmy zjechać o piętro niżej, do Mezzanin. Te tunele są starsze, sprzed I Wojny Światowej, ale kiedy tamtędy przeszliśmy, okazało się że nie ma tam prawie nic, tylko kawałeczek do przejścia. Zjechaliśmy z powrotem do Zerostrasse. Tam też przeszliśmy tylko kawałek, do skrzyżowania czterech tras, z których składają się schrony.

Skrzyżowanie w Zerostrasse

Trasy nie są zbyt długie, najdłuższa ma może 300 m. Po bokach trasy poustawiane były zdjęcia i informacje o mieście w czasach wybudowania schronu. Nie za bardzo jest co tam robić, ale budowla jest imponująca. Podobno w tamtych czasach mogła pomieścić wszystkich ówczesnych mieszkańców Puli. Po wyjściu z tuneli tatuś zadzwonił do mamusi, bo ona miała klucze od auta. Znaleźliśmy się w mieście, mamusia była już na targu. Poszliśmy deptakiem w stronę samochodu. Zaczęliśmy wracać do mieszkania. Po drodze wstąpiliśmy do Konzuma w Labinie, zrobiliśmy zakupy od razu do Polski. Po powrocie zjedliśmy na obiad takie płaskie bułeczki jak tortille z sosem mięsnym i sałatką.

Dzisiejszy obiad

Po obiedzie pojechaliśmy jeszcze z tatusiem do siostry pani Mireli, właścicielki apartamentu, po ryby do Polski. Po powrocie zaczęliśmy się pakować. Jutro zamierzamy wyjechać koło 6:00 rano, a na Węgrzech wstąpić na postój do tatusia kolegi z dawnej pracy 

Czytaj dalej Pula po raz drugi – Zerostrasse i klasztor franciszkanów

Plaża Brseč

Dzisiaj postanowiliśmy że mimo wszystko pojedziemy na plażę w Brseču. Udało nam się wyjechać przed 9:00. O dziwo na plaży nie było prawie wcale ludzi. Co prawda był duży wiatr, prawie nas zwiewało ze ścieżki, ale mamusia myślała, że akurat na tej plaży nawet dzisiaj będzie dużo ludzi.

Plaża Brseč

Gdy zeszliśmy na dół, okazało się, że jest nie tylko duży wiatr, ale i ogromne fale.

Jacek na falach

Kiedy Bartek próbował odpłynąć na materacu od brzegu, od razu znosiło go z powrotem. Dało się pływać, ale z trudem, bo fale były naprawdę duże. Ja wzięłam niebieski materac i pływałam do największych fal, a tatuś przepłynął się do końca jednego z cypli.

Potem ja z mamusią też popłynęłyśmy sobie tam, najfajniej było unosić się na falach w jednym miejscu. Bo pływanie to było coś w rodzaju walki o życie.

Potem czytałam sobie komiks, a rodzice z Marysią i Bartkiem poszli na skały. Bartek się tam wspinał.

Bartek na skałach
Bartek na skałach

Zjedliśmy sobie też kanapki, a potem poszliśmy jeszcze raz na skały. Bartek z Marysią skakali ze skał, a ja to nagrywałam do naszego wakacyjnego filmiku.

Kiedy poszłam odnieść kamerę, Jacek spał. Powiedziałam mamusi że popłyniemy z tatusiem do jednego cypla. Dopłynęliśmy aż do latarni morskiej, tej na której byliśmy za pierwszym razem.

Potem popłynęli też tatuś razem z mamusią. Widzieli dwie meduzy beczkowate; takie z niebieską obwódką wokół parasola.

Siedzieliśmy na plaży do około wpół do czwartej i wróciliśmy do domu.

Dzisiaj na obiad mieliśmy makrele i dorady z wczoraj, kuskus, warzywa i sałatkę. Wszystko jak zwykle było pyszne.

Sałatka na obiad

Wszyscy zgadzamy się w jednej kwestii – to był najfajniejszy dzień na plaży na tych wakacjach. 🙂

Niedziela w Mošćenicy

Dzisiaj postanowiliśmy jechać do kościoła do Mošćenicy, zamiast do Mošćeničkiej Dragi. Była tam msza na 9:30. Przyjechaliśmy pół godziny wcześniej, a udało się nam zaparkować dopiero za miejscowością, przy drodze. Kiedy szliśmy do kościoła, Jacek zrobił cyrk, bo chciał żeby go mamusia niosła, a ona chce go od tego odzwyczaić. Więc my z tatusiem poszliśmy pierwsi. Kościół jest w starym mieście.

Po mszy poszliśmy na spacer po starym mieście. Jest bardzo ładne, chyba nawet ładniejsze niż Hum, bo jest tu więcej kwiatów, no i Hum jest bardziej nastawiony na kasę – najmniejsze miasto świata, więc było tam dużo kramików, restauracji i muzeum. Tutaj można raczej trafić przypadkiem.

Stare miasto
Przy fontannie

Poszliśmy na punkt widokowy, z którego widać morze, wyspy, Mošćeničką Dragę, a także Rijekę, miasto poza półwyspem.

Widok z punktu

Pochodziliśmy chwilę, ale po przejściu w dół kilku małych uliczek okazało się, że wszystkie są ślepe. Wróciliśmy więc do auta i pojechaliśmy od razu na plażę w Mošćeničkiej Dradze.

Tym razem rodzice jakoś nie mieli ochoty płacić 70 kun za parking, więc pojechaliśmy dalej drogą, w kierunku plaży St. Ivan. Stanęliśmy przy drodze, niedaleko uliczki prowadzącej w dół. Przebiegłam się tam sprawdzić czy jest jakaś ścieżka do plaży. Nie było. Więc mamusia spytała jakichś ludzi, którzy też szli na plażę, którędy trzeba iść. Zaprowadzili nas ścieżką do plaży St. Ivan. Poszliśmy stamtąd deptakiem do naszej miejscówki. Była wolna, choć dookoła mnóstwo ludzi.

Pływaliśmy dzisiaj dużo, bo była fajna woda. Potem szukaliśmy muszelek i ładnych kamyków. Ja sobie robię kolekcję czarnych kamieni, takich, które po wyjęciu z wody nie zmienią koloru.

Szukanie muszlek

Zjedliśmy sobie precelki, które mamusia wczoraj kupiła, a tatuś kupił czereśnie na dzisiaj i jutro.

Około 16:00 wróciliśmy do mieszkania. My zjedliśmy czereśnie, a tatus ugrillował na obiad ryby.

Obiadek

Po obiedzie (pysznym 🙂 ) graliśmy z Bartkiem w szachy, tym razem on wygrał.

Mamusia zrobiła na deser lody, tym razem dwa smaki, malinowe i pomarańczowe. Posypane od góry czekoladą. Pycha.

Lody mamusi – najlepsze na świecie

Dzisiaj była tez śmieszna sytuacja z wodą, która była tak zimna że nie dało się umyć. Czekaliśmy z myciem, wyłączaliśmy i włączaliśmy bojler. Mamusia pstryknęła kilka razy bezpiecznik od wody.

I potem woda się wreszcie zagrzała. Może coś nie stykało.

Vojak i najlepsza plażowa miejscówka

Dzisiaj rano mieliśmy małą zmianę planów. Zamiast jechać bardzo wcześnie na plażę w Brseču, a po obiedzie na Vojak, postanowiliśmy że z samego rana pojedziemy na Vojak, a po obiedzie na plażę, prawdopodobnie w Medveje. O 8:00 udało nam się wyjechać. Na szczyt mieliśmy godzinę drogi. Tym razem postanowiliśmy wjechać, dokąd się da. Dojechaliśmy do dużego parkingu, z którego w górę prowadziła asfaltowana ścieżka. Po drugiej stronie stała ogromna budowla, z wysokim słupem telekomunikacyjnym i dziwną kopułą na słupie, wyglądająca trochę jak piłka do football’u. Tatuś sprawdził na necie i to chyba jest jakaś stacja telewizyjna.

Stacja telewizyjna na Vojaku

Poszliśmy ścieżką w górę, do baszty na szczycie Vojaku doszliśmy nie w pięć, a w dwie minuty. Baszta jest nieduża, w środku znajduje się chyba sklepik z pamiątkami.

Baszta na Vojaku
Na dachu baszty
Widok na wyspy

Ale ładna, i ładny stamtąd widok; widać nawet kanion Vela Draga i kamieniołom.

Kanion Vela Draga z Vojaka

Przed basztą jest nieduży drewniany pomost na skały, a potem w dół. Zastanawiamy się, po co to zejście w dół. Tatuś mówi, że to szybsza droga dla rowerzystów. Niestety raczej jednorazowa.

Poszliśmy jeszcze kawałek szlakiem prowadzącym do Lovranu i zrobiliśmy kilka zdjęć.

Na szlaku do Lovranu

Tam gdzie byliśmy, całe zbocze porastały dzikie róże, w dwóch kolorach, różowym i białym.

Dzikie róże

Poszliśmy z powrotem do samochodu. Teraz obok naszego auta stał piękny motocykl Yamaha Tracer 900, matowoczarny. Przyjechała na nim para Włochów.

Pooglądaliśmy go chwilę, tatuś powiedział tym państwu, że jest ładny i pojechaliśmy do domu. Dzisiaj świetnie się wyrobiliśmy, przed 11:00 byliśmy w domu. Właśnie ze względu na tą porę stwierdziliśmy, że nie będziemy teraz jeść obiadu, tylko dorobimy sobie jeszcze kanapek i pojedziemy na plażę.

Zmieniliśmy też plany co do plaży. Pojechaliśmy nie do Medveje, tylko do Mošćeničkiej Dragi. Plaża Sipar, na której byliśmy ostatnio, była całkowicie zapchana. Mamusia poszła zobaczyć, czy gdzieś dalej jest miejsce.

Na głównej plaży nie było, ale za skałami znalazł się kawałek pustej plaży. Potem okazało się, że było to najładniejsze miejsce, w jakim byliśmy. Idealnie czysta woda, skały i drobne kamyczki. A dalej od brzegu mnóstwo rybek.

Na plaży trochę rysowałam, zjedliśmy też czereśnie, które przed wyjazdem nazbieraliśmy z drzewa z tatusiem.

Jacek skakał też z tatusiem ze skał i bawił się patykami.

Jacek mały wojownik
Jacek na skałach

Szukaliśmy też muszelek i kilka rzeczywiście znaleźliśmy.

Na plaży

Wróciliśmy do mieszkania koło 16:00. Po drodze odebraliśmy jeszcze zamówione wczoraj ryby: makrele i dorady. Ja, Bartek, Marysia i Jacek zjedliśmy na obiad kaszę z wanilią i jabłkami, a kiedy jeszcze tatuś ugrillował kilka makreli, to zjadłam też ja i Bartek. Były pyszne.

Jutro na 9:30 jedziemy do kościoła do Mošćenicy, a potem na plażę do Mošćeničkiej Dragi.

Plaża Brseč i Uboka

Dzisiaj planowaliśmy zebrać się wcześnie rano, ale wyjechaliśmy przed 10:00. Mieliśmy wcześnie jechać na plażę w Brseču, żeby mieć miejsce w cieniu i żeby było mało ludzi. Kiedy dojechaliśmy i zobaczyliśmy z góry plażę, stwierdziliśmy że jeżeli chcemy na nią przyjechać żeby jeszcze było niedużo ludzi, to musimy tu być najpóźniej koło 9:00. Plaża była prawie tak samo nabita ludźmi jak wczoraj.

Pojechaliśmy jednak na Ubokę. Przy szlabanie do zejścia nie było już miejsc do parkowania, więc my z mamusią wysiedliśmy a tatuś z pojechał szukać miejsca. My szybciej od mamusi zeszliśmy na plażę i zajęliśmy nasze miejsce w grocie na końcu plaży.

Woda była jeszcze cieplejsza niż wczoraj, więc dosyć długo pływaliśmy na materacach. A Jacek pierwszy raz od dwóch lat wsiadł do swojego żółtego kółka i nauczył się na nim pływać.

Jacuś w kółku

Tatuś dwa razy popłynął do końca drugiego cypla, nie tego przy którym byłam z nim ja. Widział tam meduzę z niebieską obwódką wokół parasola, prawdopodobnie była to meduza beczkowata.

Zjedliśmy też na plaży czereśnie, które wczoraj kupiliśmy.

Czereśnie

Około 13:30 wróciliśmy do domu. Posprzątaliśmy taras i zrobiliśmy na obiad rybę z kuskusem i warzywami oraz makaron z jabłkami.

Potem jeszcze graliśmy z Bartkiem w szachy, a ja rysowałam.

Jutro z samego rana jedziemy na plażę w Brseču, a potem prawdopodobnie na Vojak.

Plaża w Lovranie

Dzisiaj po śniadaniu jedziemy na plażę w Lovarnie – tę,  przy której była w wodzie huśtawka. najpierw jakiś czas szukamy parkingu, znajdujemy go nad plażą. Tatuś został jeszcze w aucie, bo Jacek śpi. Schodzimy do plaży i okazuje się że woda jest tak samo ciepła jak wczoraj, ale plaża brudniejsza. Przy brzegu leżą śmieci i glony z wody. Właściwie jedynymi rzeczami, ze względu na które moglibyśmy tu przyjechać, to ta huśtawka (która jest rzeczywiście fajna) i piękne kamienie na plaży. Mamusia znalazła jeden z błyszczącą miką.

Na dole kamień z miką, wyżej moja muszelka

Znalazłam też jedną muszelkę (na zdj. powyżej). Ale, tak jak mówiłam, woda nie jest za czysta i zastanawiamy się, czy by nie pojechać jednak do Mošćeničkiej Dragi, gdzie było więcej ludzi, ale jednak było przyjemniej. Ostatecznie jednak zostajemy, a ja i tak nie będę się dzisiaj kąpać.

Na huśtawce bawił się tylko Bartek, bo na razie tylko jemu udało się na nią wejść.

Bartek na huśtawce

Wbrew pozorom wcale nie jest to takie proste, bo trzeba się wysoko podciągnąć. Bartek z Marysią trochę pobawili się w wodzie, a potem poszliśmy z mamusią przejść się po skałach.

Na skałach

Poszliśmy tylko kawałek, do miejsca gdzie do skał jest przypięty sznur z bojkami, a potem wracamy.

Kilka godzin siedzimy na plaży, ale stwierdzamy że trzeba się zbierać gdy na plażę wysypuje się wycieczka ze szkoły. Mamusia płynie jeszcze tylko do huśtawki, chce spróbować a wcześniej się nie zdecydowała.

Bartek i mamusia na huśtawce

Mamusia od wchodzenia na nią ma rankę na ręce – huśtawka ma łańcuchy.

Około 14:00 wracamy do mieszkania. Po drodze wstępujemy jeszcze na szybkie zakupy do Konzuma. Jest trochę za wcześnie na obiad, więc ja z Bartkiem gram w szachy. Jak zwykle wygrywam.

Szachy

W tym czasie reszta gra w karty. Potem zaczynamy przygotowywać obiad. Na dzisiaj jest dorada z wczoraj, ziemniaki, warzywa, fasolka i makaron z mięsem.

Po obiedzie się myjemy z soli, a potem ja, tatuś i dzieci idziemy do lasku pozbierać czereśnie na deser. Potem w tym samym składzie jedziemy do Brseč, zobaczyć tamtejszą plażę. My wszyscy bardzo lubimy jeździć tylko z tatusiem, bo wtedy możemy słuchać naszej ulubionej muzyki. Mamusi ona przeszkadza. Mijamy zakaz wjazdu, ale mimo to jedziemy dalej. Po jeszcze około kilometrze dojeżdżamy do zejścia na plażę i… parkingu. Po co parking tam, gdzie nie wolno wjeżdżać?

Schodzimy jeszcze ze dwie minutki na plażę. Jest śliczna, woda nadal po całym dniu czysta, a słońce cały czas tam świeci, choć jest już 18:14 (?).

Plaża w Brseču

Cała jest zapchana ludźmi. Nad plażą są jeszcze dwa zakazy; nurkowania i wprowadzania psów na plażę. I wygląda na to, że zakazy to dla Chorwatów zachęta, bo wszyscy na plaży mają sprzęt do nurkowania, a jedna pani jest z psem na smyczy. Robimy kilka zdjęć, żeby je potem pokazać mamusi i wracamy na górę.

Idziemy jeszcze na spacer do niedużej latarni morskiej, która jest z 50 m dalej.

Latarnia morska

Z tarasiku przy latarni widać przystań dla łodzi i maleńką plażę, ukrytą między skałami. Próbujemy tam dojść, ale nam się nie udaje. Mówi się trudno.

Plaża bez dojścia

Po drodze zbieramy jeszcze kwiaty dla mamusi, bo poprzednie już padły.

Kiedy jesteśmy z powrotem w domu, jemy na deser po kilka dostanych wczoraj żelków i czereśnie.

Jutro chyba pojedziemy na plażę w Brseču. Najwyżej weźmiemy parasol.

Plaża Mošćenička Draga

Dzisiaj chociaż rano było tylko 20 stopni, po śniadaniu pojechaliśmy na plażę. Mieliśmy też jechać na zakupy, więc stwierdziliśmy, że jedziemy na plażę w Mošćeničkiej Dradze, bo tam jest też Konzum.

Plaża Mošćenička Draga

Wbrew pozorom woda okazała się całkiem ciepła i można było się kąpać. Dzisiaj nareszcie mogliśmy spróbować pływać na materacu, który kupiliśmy kilka dni temu. Najpierw pływałam ja z Jackiem, potem się trochę zamienialiśmy.

Wszyscy na materacu

Jak to plaża w mieście, ta również była ogrodzona bojkami. Ja z tatusiem do nich popłynęłam, ale nie płynęliśmy już dalej, bo nie miałam okularków. Jacek też pływał na materacu; tatuś popychał go wzdłuż brzegu.

Pomarańczowa meduza

Długo pływaliśmy na tym materacu, potem braliśmy jeszcze Marysię i podpływaliśmy aż do bojek. Potem budowaliśmy jeszcze żółwia z piasku.

Nasz żółw

Siedzieliśmy na plaży, aż do czasu gdy nagle zaczęło kropić. Jednak te chorwackie prognozy nie są tak całkiem do (…) niczego. Zaczęliśmy się szybko zbierać, potem mamusia poszła do sklepu, a my jeszcze na chwilę na plac zabaw. Chwilę się na nim pokręciliśmy, ale zaczęło mocniej padać i wróciliśmy do samochodu.

Kiedy mamusia wróciła ze sklepu, pojechaliśmy do domu i rodzice zaczęli robić obiad.

Mamusia z sardynkami

Ponieważ wczoraj Jacek zepsuł zawieszkę od tutejszych kluczy, to dzisiaj musiałam ją dorobić ze sznurków.

Moja zawieszka

Na dzisiaj mamy sardynki, dorady, warzywa, kuskus, sałatę i chleb. Cała uczta 🙂

Sardynki były dość dobre, ale trochę za bardzo przeszkadzało mi to, że nie da się wyciągać z nich ości, które mi potem trochę chrzęściły w zębach. Zjadłam więc więcej dorady, która była pyszna.

Kiedy jedliśmy, jakoś tak się podziało, że Jacek został sam na ławce. Wiercił się, i w końcu ławka się wywaliła, z Jackiem na pokładzie. Rozciął sobie skórę pod wargą na około pół centymetra. Chyba mu zostanie blizna na całe życie.

Biedny Jacuś

Po obiedzie ja, Bartek, Marysia i Jacek poszliśmy pozbierać czereśnie z rosnącego dziko drzewa. Bartek wlazł na wysokość około 2 m i zrzucał nam czereśnie na dół.

Dzisiaj jest 1 czerwca, Dzień Dziecka, więc po obiedzie mamusia zaczęła robić sorbet malinowo-bananowy. My w tym czasie się myliśmy.

Sorbet był pyszny, posypany  czekoladą, morelami i morwą.

Sorbet
Trzy różowe spódniczki

Po deserze dostaliśmy jeszcze od rodziców prezent, drugi materac do pływania, żelki i chipsy jabłkowe.

Jutro też ma być ładna pogoda, więc znów zamierzamy siedzieć na plaży.

Jaskinia Baredine i Tractor Story

Dzisiaj mamy w planie odwiedzić jaskinię Baredine i muzeum Tractor Story. Oba te miejsca znajdują się na Topie 10 najpopularniejszych atrakcji Istrii. Do Baredine mieliśmy ponad godzinę drogi, bo znajduje się ona po drugiej stronie półwyspu.

Dojechaliśmy tam około 11:00. Zapłaciliśmy za wejście, ale musieliśmy poczekać jeszcze około 40 min, bo wtedy schodziła wycieczka anglojęzyczna. Kiedy czekaliśmy, zjedliśmy sobie jeszcze burki z mięsem, które mamusia kupiła. Z tablicy, która stała przed zejściem, przeczytaliśmy że jaskinia ma w sumie 132 m w głąb, pod poziom ziemi. Wycieczka schodziła tylko 60 m w dół, przez wszystkie 5 komór jaskini. W jaskini niezależnie od pory roku panuje niezmienna temperatura +14 stopni Celcjusza.

Mapa jaskini

Jest też zupełnie inna niż jedyna do tej pory jaskinia z wytyczonym szlakiem, którą odwiedziliśmy: Vjetrenica – wejście tutaj to strome schody prosto w dół zamiast łagodnego zejścia w tamtej. Mamy też fajnego przewodnika, w większości rozumiem co mówi. Pierwsza komora jaskini znajduje się około 6 m pod poziomem ziemi. Właściwie całe ściany jaskini składają się ze stalaktytów, stalagmitów i kilku stalagnatów.

Stalaktyty

Przechodzimy przez kolejne komory jaskini, w czwartej z nich znajduje się pionowe zejście po linie na najniższe poziomy jaskini.

Raczej nie będziemy ryzykować schodzenia w dół?
Ogromne stalaktyty w czwartej komorze

W ostatniej, piątej komorze większą część powierzchni zajmuje woda. Tam w dwóch basenikach z wodą siedzą proteusy – jaskiniowe, rzadko spotykane jaszczurki. Już je kiedyś widzieliśmy, właśnie w Vjetrenicy. W tej jaskini mieszkają dwa, mają nawet imiona – George i Bianca.

Proteus anguinus

W tej komorze znajduje się też Snowman – charakterystyczny stalagmit w kształcie bałwana, w dodatku biały. Przewodnik mówi, że dzięki kapiącej na niego ciągle wodzie może rosnąć nawet centymetr na rok. Jest trochę znakiem rozpoznawczym jaskini.

Snowman
Podziemne jezioro w piątej komorze

Potem trzeba jeszcze wejść z powrotem na górę, po ponad 200 stopniach schodków. Przewodnik mówi, że to fitness za free i rzeczywiście na górze jesteśmy już trochę zmachani. Siadamy jeszcze przy stoliku i wtedy tatuś dostaje maila od Parku Narodowego Učka z informacją, że może wjechać autem na Vojak, ale na własne ryzyko i że zaleca się ostrożność. Cali Chorwaci! W Polsce odpisaliby nam, że jak jest zakaz to znaczy że nie można.

Teraz idziemy jeszcze do Tractor Story, które znajduje się ze 100 m dalej. Wchodzimy tam już bez sprawdzania biletów, które kupiliśmy przy wejściu do jaskini (łączony bilet wychodzi taniej). Na początku stoją najstarsze maszyny i kombajny.

Chyba najstarsze eksponaty
Całe rodzeństwo

Dalej są poustawiane starsze traktory.

Każdy na własnym

Z tyłu, w dwóch rzędach pod dachem są trochę nowsze traktory i pierwszy traktor w wiosce, cały z metalu, jeszcze bez opon.

Zgromadzili tu chyba wszystkie stare traktory na Istrii…

Na wszystkich można siadać, w niektórych da się nawet ruszać kierownicą.

Jacek na kombajnie

Stoją tam dwa Porsche, jedno Lamborghini i jedno Ferrari.

Traktor lamborghini

Są też dwa śmieszne małe traktorki, w sam raz dla Jacka. Mają tu też w gablotce miniaturki większości traktorów. Potem idziemy jeszcze do małej galeryjki przy konobie. Maja tu zabytki z dziedziny rolnictwa (czy jak to się nazywa?).

Prasa do oliwy

Dla dzieci to muzeum to świetna zabawa, bo można wszędzie wejść i wszystko dotykać. Po skończeniu zwiedzania pojechaliśmy z powrotem do mieszkania.  Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze żeby mamusia mogła pójść do sklepu.

Po powrocie zjedliśmy makaron z sosem na obiadokolację. Jutro mamy w planie większość dnia spędzić na plaży.