W środę wyjechaliśmy do Polski około wpół do ósmej rano. Zjedliśmy tylko kaszę, a na drugie śniadanie mieliśmy zrobione wczoraj kanapki na drogę.
Nawigacja pokazywała nam ponad 14h do domu, ale zakładaliśmy jak zwykle dwie godziny więcej, bo za każdym razem tak nam wychodzi. Przez samą Bośnię mieliśmy ponad 5h, a mało kilometrów, bo na tamtejszych drogach nie da się szybko jeździć. Ze dwie godziny jechaliśmy wzdłuż kanionu Neretwy. Było przepięknie, bo chmury płożyły się przy ziemi i prześwitywało przez nie słońce.
Po około godzinie drogi zatrzymaliśmy się na pierwszy przystanek. Kilka kilometrów wcześniej staliśmy w korku, bo chyba taki golf miał wypadek. Teraz na parkingu stał ten golf. Miał strzaskane dwa reflektory i wgniecioną maskę.
Na tym parkingu widzieliśmy też po raz pierwszy pawia na wolności. Miał co prawda wyrwany ogon, zostało mu tylko jedno pióro, ale i tak był piękny.
Kilka godzin później przekroczyliśmy granicę Chorwacji. Tam jechaliśmy tylko około godziny i cały czas autostradą. Po 15:00 przekroczyliśmy granicę węgierską. Tam też zatrzymaliśmy się na obiad.
Potem oglądaliśmy film na DVD. Koło 19:00 dojechaliśmy do Słowacji. Od granicy Słowackiej do domu mieliśmy już tylko 4h drogi.
Zrobiliśmy jeszcze kilka krótkich postoi, ale droga na Słowacji jak zawsze bardzo się dłużyła. Plusem tej podróży było to, że prawie nie padał deszcz, tylko chwilę na Słowacji właśnie.
Pod koniec drogi, już w Polsce Jacek się obudził i zaczął marudzić. Już na Zakopiance zaczął płakać i tak dojechaliśmy do domu.
Była godzina wpół do dwunastej kiedy dojechaliśmy, więc rozpakowaliśmy tylko jedzenie, rzeczy lodówkowe i kosmetyki. Dzisiaj rozpakowywaliśmy resztę po kolei, więc zdjęcia ze wszystkimi bagażami i tak nie udało się zrobić.
Ten wyjazd był naprawdę super i chociaż cieszę się że wróciliśmy już do domu, to jednak chciałabym zostać nad morzem jeszcze dłużej. Szczególnie że w Zaraće akurat teraz ma się poprawić pogoda. Ironia losu 🙂
Dzisiaj po śniadaniu wyjechaliśmy z domu do Medjugorje. Mamusia poszła jeszcze raz na górę z Bartkiem i Manią.
Ja nie chciałam iść i zostałam z tatusiem i Jackiem w samochodzie. Coś ponad godzinę czekaliśmy na mamusię, a kiedy wróciła od razu ruszyliśmy do Mostaru. To już nasze trzecie odwiedziny tego miasta i, niestety zwiedziliśmy tam już wszystko.
Także tym razem wybraliśmy się tylko na bazar i oczywiście na most. Znaleźliśmy parking i poszliśmy do starego miasta.
W punkcie kulminacyjnym, na środku mostu podczas robienia sobie pamiątkowego zdjęcia, zaczął padać deszcz.
Z niczego zrobiło się wprost oberwanie chmury, lało tak że jeszcze zanim zdążyliśmy założyć kurtki przeciwdeszczowe, byliśmy cali mokrzy.
Niedługo potem ulewa się uspokoiła i mogliśmy pochodzić po bazarze. Mamusia kupiła kilka rzeczy na pamiątki. Kupiliśmy też magnes na lodówkę.
Niedługo jednak tam chodziliśmy, bo był dziki tłum, szybko wróciliśmy na drugą stronę rzeki a później do samochodu.
Po drodze kupiliśmy też bułki do zjedzenia i od razu na jutrzejszą drogę.
Wstąpiliśmy też do supermarketu w Mostarze. To był na tyle duży sklep, żeby dzieci dostały wariata, a żebym ja z mamusią się na nich zdenerwowała. Wyszliśmy z niego jak najszybciej.
Po powrocie do apartamentu przygotowaliśmy obiad i zjedliśmy. Mamusia zrobiła też placek ze śliwkami i winogronami które dostaliśmy od właścicielki.
Potem siedzieliśmy na tarasie, bo akurat świeciło słońce, a mamusia z Marysią robiły figurki z ciastoliny.
Trochę też się już popakowaliśmy, bo jutro zamierzamy wyjechać z samego rana do domu. Będziemy jechać cały dzień i trochę w nocy, więc ostatni wpis na tych wakacjach napiszę dla Was pojutrze.
I jeszcze na koniec bardzo polecam ten apartament w Bośni. Nazywa się Villa Melograno i jest w Blagaju. Dom jest urządzony tak, że można byłoby tu mieszkać na stałe, jest też basen. Wyposażenie standardowe na sześć osób, ale pomieści się osiem.
To był wspaniały czas za granicą, ale stęskniliśmy się już trochę za domem. Cieszymy się że już jutro wracamy. 🙂
Dzisiaj wstaliśmy rano wcześniej. Nasi znajomi wyjechali jeszcze przed tym jak zjedliśmy śniadanie. Po śniadaniu zaczęliśmy nosić rzeczy do auta. Dzięki temu, że już wczoraj zanieśliśmy część bagaży i że pomagali nam rodzice, to poszło o wiele szybciej niż znoszenie ich w dniu przyjazdu.
Już po 9:15 rano wyjechaliśmy z Zaraće. Droga na prom do Sućuraju zajęła nam około półtorej godziny. Przed 11:00 ustawiliśmy się w kolejce w porcie i poszliśmy kupić bilecik. Potem wstąpiliśmy jeszcze z tatusiem, a potem też z mamusią do kilku kramików z pamiątkami żeby kupić coś na prezenty i magnes na lodówkę. Tatuś już jakiś czas temu zainspirował nas do zbierania magnesów z miejsc w których byliśmy, więc teraz wzięliśmy taki z Sućurajem.
Niedługo potem wjechaliśmy na prom. Usiedliśmy w środku, nie na górnym pokładzie bo pogoda nie była za ładna. Zjedliśmy nasze kanapki na drogę.
W pół godziny potem dopłynęliśmy do Drvenika.
Po wyjeździe z promu ruszyliśmy od razu dalej. Najpierw pojechaliśmy do Medjugorje. Z Drvenika mieliśmy tam ponad godzinę drogi. Jakoś w połowie przejechaliśmy granicę Chorwacko – Bośniacką. W Medjugorje zostawiliśmy mamusię która chciała iść na górę, a my pojechaliśmy do apartamentu w Blagaju. Z Medjugorje mamy tam pół godziny.
Jadąc tam, kilka razy pomyliliśmy drogę, bo nawigacja nia pokazywała dokładnie i skręciliśmy nie tam gdzie trzeba. Po dojeździe do Blagaju musieliśmy jeszcze znaleźć wjazd pod dom. Kiedy to się udało, spotkaliśmy właścicielkę domu, która nas pokierowała do właściwej bramy. Był jeszcze problem z wjazdem do ogrodu, bo nasz „mały” samochodzik okazał się za duży, albo wręcz przeciwnie – droga była za wąska. Okazało się, że mamy do dyspozycji prawie cały duży dom z ogrodem i basenem. Ładnie urządzony, pełne wyposażenie. Rozpakowaliśmy samochód i tatuś nastawił wodę na makaron. Mieliśmy zjeść i wrócić do Medjugorje po mamusię, ale w międzyczasie skończył się gaz w kuchence i musieliśmy poczekać z grzaniem obiadu. W dodatku dzieciaki dostały lekkiego wariata po dojechaniu na miejsce, tak że w końcu po mamusię wyjechaliśmy dopiero koło 15:00.
Droga z powrotem w to samo miejsce strasznie się dłużyła, w dodatku z reguły nie można tutaj jechać szybciej niż 50 km/h, bo są serpentyny i wąskie mijanki. Dojechaliśmy przed 16:00 i znaleźliśmy mamusię przy kramikach z pamiątkami. Po drodze do Blagaju zatrzymaliśmy się przy straganie z warzywami. Kupiliśmy trochę warzyw i owoców i pojechaliśmy dalej. Mamusia z lekka się przeraziła, kiedy zobaczyła wjazd do bramy, ale udało nam się tam z powrotem wjechać.
Potem zjedliśmy granata którego mamy jeszcze z Zaraće, dzieci trochę się też pobawiły.
Koło 19:00 zjedliśmy pyszną kolację i reszta dzieci poszła spać.
Jutro planujemy wyjazd jeszcze raz do Medjugorje, gdzie mamusia pójdzie z Bartkiem i Manią na górę, a później do Mostaru.
Na dzisiaj to już koniec. Mam nadzieję, że wszyscy przebrnęli przez mój superdługi wpis. Pozdrowienia z Bośni!
Dzisiaj rano padał deszcz i był duży wiatr. Wstaliśmy wcześnie żeby zdążyć na 10:00 do kościoła w Hvarze. Tuż po śniadaniu pozbieraliśmy się i wyjechaliśmy. Wzięliśmy tez od razu trochę spakowanych rzeczy. Cały czas padało, nawet po mszy i musieliśmy chodzić w kurtkach przeciwdeszczowych.
Po mszy tatuś wrócił z nami do samochodu, a mamusia, wujek i ciocia poszli jeszcze do sklepu. Po powrocie do mieszkania trochę się wypogodziło, przestało padać, chociaż fale nadal były tak samo duże.
Najpierw poskładaliśmy jeszcze do końca plażowe rzeczy, w tym SUP-a. Potem poszliśmy na górę do znajomych i graliśmy w szachy. Zanieśliśmy tez jeszcze kilka rzeczy do auta a potem przyszliśmy na obiad. Po jedzeniu szukaliśmy na plaży muszelek. Dzięki tym dużym falom, dzisiaj było ich bardzo wiele. Kilka razy podeszliśmy trochę za blisko wody i fale zamoczyły nam buty.
Tatuś zaproponował żebyśmy wszyscy poszli się przejść do takiego korytarza w skale, gdzie fajnie widać fale. Poszliśmy wszyscy poza mamusią która położyła się spać bo ją bolała głowa. Było super, pochodziliśmy sobie też trochę po skałach, a potem jeszcze poszukaliśmy muszelek.
Potem jeszcze na chwilę poszliśmy na górę do znajomych, gdzie zjedliśmy upieczone przez mamusię wczoraj ciasto.
Na koniec pożegnaliśmy się z chłopakami, wujkiem i ciocią, bo oni jutro wyjeżdżają o 7:00 rano i nie wiadomo czy się jeszcze zobaczymy. My chcemy wyjechać na spokojnie koło 10:00, bo jedziemy na prom do Sućuraju.
Więc to już ostatni dzień w Zaraće. Potem jedziemy jeszcze na dwa dni do Bośni, a później już prosto do domu.
Dzisiaj na śniadanie mamusia przygotowała kaszę z „nutri maliną” (coś w rodzaju jogurtu owocowego, tyle że na mleku roślinnym i soku malinowym) oraz pyszne kanapeczki.
Od rana było zimniej niż wcześniej, dlatego po śniadaniu długo jeszcze siedzieliśmy w domu ze znajomymi. Jako pierwsi na plażę poszli rodzice, my dołączyliśmy trochę później. Woda była dosyć zimna i był wiatr, ale i tak na początku pływaliśmy na desce i na materacach.
Najwięcej czasu dzisiaj poświęciliśmy na szukanie muszelek. Jacek pływał chyba najwięcej ze wszystkich, mimo że w wodzie było mu zimno.
Jak zwykle koło południa zjedliśmy drugie śniadanie, a potem jeszcze koło 14:00 zupę z kaszą.
Rodzice poszli wcześniej żeby przygotować obiad, a my zaczęliśmy już spuszczać powietrze z rzeczy do pływania. Mamusia zrobiła na obiad trzy pizze: ze szpinakiem, z mięsem i z warzywami. Były pyszne.
Po myciu ja, mamusia i Mania założyłyśmy nasze różowe spódniczki od tatusia.
Potem jeszcze na chwilę poszliśmy szukać muszelek. Fale były już bardzo duże. Pogoda jutro ma być brzydka i deszcz ma padać cały czas, więc dzisiaj był ostatni dzień na pływanie.
Dzisiaj z samego rana mamusia z wujkiem Łukaszem pojechali do Starego Gradu żeby kupić ryby na grilla. My z tatusiem zjedliśmy śniadanie i poszliśmy do Piotrka i Jaśka. Znów zaczęliśmy z Piotrkiem grać w szachy, ale tak samo jak ostatnio musieliśmy zacząć zbierać się na plażę i nie dokończyliśmy gry. Wrócili też mamusia z wujkiem i oglądaliśmy ryby, które przywieźli. Tym razem kupili ich wiele rodzajów.
Przed południem pływaliśmy na desce SUP prawie cały czas.
Potem młodsi poszli szukać muszelek za skałami, a ja przerysowywałam rysunki z komiksów. Koło południa zjedliśmy z Marysią i Jackiem drugie śniadanie.
Jacek pływa coraz więcej i więcej i chce cały czas być w wodzie. Popłynął nawet z mamusią na desce SUP.
Potem pływaliśmy z Bartkiem i Piotrkiem przy skałach na materacu. Udało mi się też żeby wujek Łukasz mnie przewiózł na SUP-ie.
Potem wszyscy szukaliśmy kryształów na kamieniach i muszelek. Koło 17:00 zjedliśmy obiad. Tatuś już wcześniej zapalił w grillu i z mamusią upiekli ryby. Były pyszne.
Po jedzeniu poszliśmy jeszcze chwilę poszukać muszelek. Znaleźliśmy kilka bardzo dużych (jak na standardy tej plaży).
I to już byłby koniec koniec kolejnego dnia na wakacjach. Czas mija tu znacznie szybciej niż w domu w Polsce. Szkoda, bo chciałabym tu zostać jak najdłużej.
Dzisiaj po śniadaniu najpierw posiedzieliśmy trochę ze znajomymi, a dopiero później, kiedy się trochę ociepliło poszliśmy na plażę. Dużo pływaliśmy na SUP-ie, a potem również szukaliśmy muszelek. Znaleźliśmy też takie skały z kryształami które Jasiek nazywa bursztynami. Chłopcy odłupywali te kryształy kamieniami. Niektóre kawałki były naprawdę ładne.
Jacek z mamusią przez dużo czasu pływał z makaronem lub z deską. Już wcale nie boi się wody i chce pływać coraz głębiej.
Chyba koło 15:00 zjedliśmy obiad, a potem poszliśmy znów szukać na plaży muszelek. Przy okazji szukaliśmy też gałęzi na jutrzejszego grilla, którego zamierzamy zrobić.
Poszliśmy też dzisiaj na zachód słońca na Malo Zaraće, bo niebo było czyste. I rzeczywiście zachód był piękny.
Zrobiliśmy sobie też zdjęcie na sośnie, jak zwykle i znowu zostało wzbogacone o Piotrka i Jaśka.
Wróciliśmy koło 19:00, więc tylko jeszcze zjedlismy kolacje i młodsze dzieci poszły spać.
Dzisiaj z samego rana pojechaliśmy do Starego Gradu. Chcieliśmy przejść się jak zwykle do latarni morskiej przy porcie i wzdłuż nabrzeża. Najpierw przeszliśmy się po uliczkach miasta.
Potem wróciliśmy do nabrzeża. Mamusia z ciocią trochę sobie popatrzyły na stragany z pamiątkami, a my z tatusiem oglądaliśmy łodzie w porcie. Zrobiliśmy sobie obowiązkowe zdjęcie na armacie przy porcie, tym razem jeszcze z Piotrkiem, Jaśkiem i Kubusiem.
Potem poszliśmy już prosto do latarni. Tam przy skałach w wodzie dzieciaki znaleźli martwą rybę i mieli zabawę z rzucaniem w nią kamykami 🙂
Jednak tatusia trochę zmęczył ten spacer, więc niedługo tam siedzieliśmy i zaczęliśmy wracać. W drodze mamusia z ciocią wstąpiły jeszcze do sklepu z ubraniami, w którym mamusia za każdym razem coś sobie kupuje. Teraz też tak było; mamusia znalazła sobie piękną turkusową spódnicę. Potem poszliśmy do piekarni kupić coś do przekąszenia i na targ, a już przy parkingu mamusia poszła jeszcze do marketu. Po powrocie do domu od razu poszliśmy na plażę. Dzisiaj nie było tak ciepło jak wczoraj, woda też była chłodniejsza, więc trochę mniej pływaliśmy. No poza młodszymi dziećmi.
Ja dzisiaj głównie czytałam książkę, no i jeszcze trochę popływałam na SUP-ie.
Po plaży umyliśmy się i poszliśmy na chwilę do znajomych na górę. Zaczęliśmy grać w szachy, ale miał już być nasz zamówiony obiad u Toniego (to właściciel apartamentów) więc poszliśmy do jego restauracji. Obiad był pyszny; ryby, frytki, pieczone warzywa i chleb.
Po jedzeniu wróciliśmy do naszych apartamentów. Mimo że nie szliśmy do Malo Zaraće na zachód słońca, to dzisiaj nawet tutaj był bardzo ładny:
Ja, Bartek, Mania i Jacek poszliśmy jeszcze szukać muszelek na plaży.
Dzisiaj planowaliśmy cały dzień zostać w domu i po prostu posiedzieć na plaży, więc wyjątkowo mogliśmy rano dłużej pospać. Śniadanie nam się trochę rozjechało i w sumie każdy jadł je osobno. Koło 10:00 poszliśmy na plażę. Większość czasu pływaliśmy na SUP-ie, ja i Bartek nauczyliśmy się na nim stać, a nawet mamusia odważyła się spróbować płynąć na stojąco.
Koło 12:00 ja, Marysia i Jacek zjedliśmy drugie śniadanie. Na plaży wujek Łukasz z Jackiem i Kubusiem zbudowali fortecę z kamieni i piasku. Nazwaliśmy to na żarty „Tronem Posejdona”. Także na tym zdjęciu Kubuś jest władcą oceanu:
Morze było dzisiaj bardzo ciepłe i przyjemne więc świetnie się pływało. Pod wieczór już tylko zaczęło trochę wiać i było trudniej pływać na SUP-ie, bo znosiło nas na skały. Tatuś dzisiaj też pływał, i chyba tak już będzie codziennie. Obiad zjedliśmy koło 15:00, mieliśmy dzisiaj kotlety babci Maryli.
Po obiedzie i kąpieli poszliśmy jeszcze na górę do znajomych, gdzie czytaliśmy komiksy graliśmy w szachy. Tymczasem mamusia nauczyła się od cioci robić na szydełku.
Kiedy Jacek zaczął się już nakręcać tak jak zwykle na wieczór, wróciliśmy do naszego mieszkania.
Ten dzień był jak dotąd najlepszym dniem na plaży na tym wyjeździe.
Szesnastego września wieczorem wyjechaliśmy do Chorwacji. Nawigacja pokazywała nam 13 godzin drogi do Splitu, skąd mieliśmy płynąć jeszcze dwie godziny promem na Hvar. Koło drugiej w nocy za Budapesztem spotkaliśmy się z naszymi znajomymi z którymi umówiliśmy się na ten wyjazd. Potem jechaliśmy już razem. To była ogólnie rzecz biorąc najgorsza do tej pory podróż. Praktycznie całą noc padał deszcz; zaczął w Słowacji a później nie opuszczał nas aż do tunelu Sveti Rok w Chorwacji. Za to podczas jazdy na Słowacji tatuś widział przy drodze prawdopodobnie szop pracza. Podejrzewamy że to był on, ponieważ tatuś zauważył jego ogon a podobno występują one również w Polsce i większości Europy. Dojechaliśmy na prom na 11:00 do Splitu. Na promie mieliśmy problem z naszym Jackiem, bo wszyscy z Bartkiem, Marysią, Piotrkiem i Jaśkiem (to dzieci od naszych znajomych) chcieli stać przy oknie na przedzie promu, aby patrzeć jak płyniemy. Jacek zaczął potem latać w tę i z powrotem po sali i nie mogliśmy go złapać.
Około pierwszej dopłynęliśmy do Starego Gradu. Dojechaliśmy do Zaraće i zajęliśmy apartamenty. Trzeba było jeszcze znieść bagaże z auta do mieszkania. Długa droga do noszenia rzeczy to chyba jedyna wada Zaraće. A że tatuś ma sztywną nogę i trudno mu chodzić, a mamusia zajmowała się Jackiem, to my z Bartkiem zajęliśmy się noszeniem rzeczy. Pod koniec dosłownie lał się z nas pot i byliśmy mega zmęczeni. Ale zaraz potem mogliśmy już iść na plażę i się wykąpać. Tuż przed obiadem napompowaliśmy jeszcze deskę SUP, ale popływać na niej udało nam się dopiero po obiedzie.
W dzień przyjazdu nic nie udało mi się tutaj napisać, bo już niemal spałam na stojąco.
W niedzielę musieliśmy wstać trochę wcześniej rano, żeby zdążyć na 10:00 do kościoła w Hvarze. Pojechaliśmy tam razem ze znajomymi. Po mszy przeszliśmy się jeszcze wzdłuż portu i przy straganach.
Mamusi udało się kupić kolczyk z pary, od której Marysia jeden zgubiła, a która była kupiona właśnie tutaj rok temu. Potem poszliśmy jeszcze na targ i do piekarni i wróciliśmy do domu. Tam od razu poszliśmy na plażę. Koło 15:00 zjedliśmy obiad i wróciliśmy jeszcze do wody. Bardzo długo pływaliśmy na SUP-ie, a kiedy przewoziliśmy na nim z Bartkiem po kolei Piotrka, Jaśka i Marysię, a ja nawet Jacka, śmialiśmy się że teraz robimy za autobus wycieczkowy. Tego dnia nawet tatuś wszedł do wody żeby popływać, bo akurat miał i tak zmieniać opatrunek na nodze.
Wieczorem ciocia z wujkiem i resztą przyszli do nas na podwieczorek i żeby się pobawić. Potem jeszcze szukaliśmy muszelek na plaży. Tego dnia czułam się w sumie nie najlepiej, bo miałam katar i ból gardła, dlatego znów nic nie napisałam na bloga.
Dzisiaj rano zaraz po śniadaniu poszliśmy na górę do znajomych i z Bartkiem i chłopakami graliśmy w grę „Wsiąść do pociągu”. Koło dziesiątej wyszliśmy na plażę. Najpierw dużo pływaliśmy, tatuś dzisiaj także wszedł do wody więc ja się z nim przepłynęłam, a potem trochę też szukaliśmy muszelek, a ja czytałam książkę. Dopiero koło 16:00 zjedliśmy obiad, który odgrzał nam tatuś. Po jedzeniu poszliśmy do znajomych na górę dograć w grę którą zaczęliśmy rano. Nie udało nam się jednak dokończyć, bo poszliśmy na zachód słońca na Malo Zaraće.
Były chmury i nie był taki piękny jak zwykle. Ale w sumie i tak było ładnie.
Potem poszliśmy jeszcze na plażę szukać muszelek. Znaleźliśmy ich bardzo dużo, a jeszcze Jasiowi udało się znaleźć martwego jeżowca i rozgwiazdę na piasku. Niestety Jasiu chciał tez sprawdzić czy kolce jeżowca rzeczywiście są takie ostre i na nim stanął. Okazało się, że nawet martwy jeżowiec ma ostre kolce. Potem przyszedł taki pies którego wcześniej widzieliśmy na Malo Zaraće i zaczął na nas skakać, więc wróciliśmy do domu. Tym razem na szczęście udało mi się wreszcie coś napisać.
Cieszę się że wróciliśmy na Hvar i do Zaraće. Na Istrii było pięknie, ale to zupełnie co innego. Jeżeli ktoś zamierza kiedyś wybrać się do Chorwacji, to pierwszym miejscem, jakie bym mu poleciła, byłby na pewno Hvar.
A na koniec wszyscy bardzo dziękujemy naszym dziadziom z Oławy za wspaniały prezent imieninowy! Pozdrowienia z Chorwacji!
Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.Zgoda