Jeśli Eger, to tylko po wino…

Dojeżdżamy do Egeru przed 14:00. Kwaterę mamy nieopodal centrum, więc mamy dwie opcje do wyboru. Albo idziemy zwiedzać zamek, albo na baseny termalne. Dzieci jednogłośnie wybierają tą drugą opcję 🙂 Sama też czuję, że chwila relaksu w ciepłej wodzie dobrze nam zrobi, gdy na polu 10 stopni i jesienne klimaty wokoło. Najpierw jednak idziemy na rynek, aby zjeść obiadek. Restauracja z widokiem na kolorowe kamieniczki, zamek i kościół serwuje poza widokiem całkiem dobre jedzenie, choć czekanie sprawia, że i my i nasze dzieci tracą cierpliwość 😉 Rekompensatą są pełne brzuszki, no może poza Maćkowym żołądkiem, gdyż Marynia wtryniła mu prawie całego pstrąga! Ja za to delektowałam się węgierską zupą rybną, gorącą, sycącą choć lekko przesoloną. Bartuś i Helenka wybrali naleśniki z dżemem morelowym i też pałaszowali zgodnie.

Teraz obraliśmy kurs na baseny termalne. Najpierw mieliśmy problem, aby obczaić, gdzie jest wejście. Nikt z nas nie włada tym skomplikowanym językiem, zatem z informacji przy głównym wejściu niczego nie mogliśmy być pewni, poza tym, że w tym okresie czynne jest jedno wejście, a dwa pozostałe są zamknięte. Obeszliśmy kompleks z jednej strony i klapa. Powiedziano nam, że wejście jest dokładnie z drugiej strony. Wreszcie po dotarciu na miejsce, zakupieniu biletów w promocyjnej cenie (było już po 16:00, a od tej godziny jest zniżka), zaczęliśmy błądzić labiryntem to po kluczyk do szafki (za który należy zapłacić kaucję 1000 Ft, a pani nie przyjmuje innych nominałów jak tylko 1000 i nie rozmienia (!!!), co za ludzie), to do przebieralni, z której nikt z nas nie wiedział jak przedostać się na baseny… W końcu udaje się nam przejść we właściwym kierunku i wchodzimy do obiektu z krytym basenem z wodą 34-38*C. Cudowna sprawa, aby się ogrzać. Dzieci wariują, bawią się, Bartuś robi przewroty w wodzie, a my z Maćkiem zastanawiamy się, co tu tak przyciąga ludzi… Pomijam fakt, średniej wieku, jaki tu można spotkać… Dla nas to miejsce na godzinę odpoczynku może być, ale gdyby tak spędzać tu urlop tygodniowy? To bez wina się nie da…

Apropos wina, po basenie jedziemy do Doliny Pięknej Pani i jest to chyba jedyne tu miejsce, które robi na nas wrażenie. Jest już zmrok, a ciąg piwniczek, w których można zakupić wino rozświetlają lamki, sporo tu ludzi, część przesiaduje w ogródkach przed piwniczkami, część sączy węgierskie wino we wnętrzu piwniczek. Odwiedzamy kilka z tych pieczar i kupujemy co trzeba 🙂

Eger
Eger

Ogólnie nie jest to kraj, ani kultura którą można nazwać bliską naszym sercom. Powiedzenie „Polak – Węgier, dwa bratanki” wypisane na tablicy jednej z piwniczek o niczym nie mówi. Nie odebraliśmy od tych ludzi tutaj życzliwości serca, szczerości i takiego uśmiechu jak w Bośni, czy w innych bałkańskich krajach. Chyba bardziej zostały tu Austro, aniżeli Węgry. Tak czujemy.

A teraz spać. Jutro podróż do domku! Chyba ucałujemy próg naszego domu, tak nam ta droga powrotna się wlecze… Sweet home!