Dzisiaj jedziemy na jeszcze inną plażę niż wczoraj. Jest większa i nie ma tak wielkich kamieni jak tamta wczoraj. Jednak przechodzimy na drugą stronę nasypu kamiennego, gdzie jest trochę spokojniej, ale są duże, ostre i wystające kamienie. Po chwili już z kółkami, idziemy się kąpać. Już wczoraj powiedziałam Tatusiowi, że z kółkiem, popłynę z nim bardzo daleko od plaży. Niestety okazuje się że popłyniemy tam dopiero na sam koniec pobytu nad morzem, ponieważ wypływam trochę dalej, by pounosić się na falach, macham szybko nogami, i nagle zahaczam jedną, lewą nogą o ostry kamień i rozcinam ją sobie. Leje mi się krew. Od razu słona morska woda zaczyna mnie piec.
Wobec tego że dopóki nie zrobi się jako taki strupek nie mogę pływać, więc zaczynam zbierać ładne kamyczki. Po chwili zauważam że Bartek też już nie pływa, za to buduje „mur obronny” przed wodą morską. Pytam go co robi, on mówi że buduje restaurację. Zaczynam mu z Marią pomagać. Po chwili już zaczyna powstawać restauracja. Robię mozaikę-rondo na środku, jest tam grill, mały stawik, a wszystko to otaczają różne kwiatki i zielone rośliny. Dookoła stoliki. Bartek dołącza do tego jeszcze pokoik gościnny.
Po powrocie do apartamentu, płuczemy się z soli, przebieramy, i jedziemy coś zjeść do restauracji. Jest dobre jedzenie.