Pula po raz drugi – Zerostrasse i klasztor franciszkanów

Dzisiaj ostatni dzień tutaj. Postanowiliśmy pojechać jeszcze raz do Puli. Za ostatnim razem, kiedy tam byliśmy, nie zdążyliśmy zwiedzić podziemnych schronów z II Wojny Światowej – Zerostrasse. Pojechaliśmy więc zaraz po śniadaniu.

Mamusia znalazła jeszcze na Google Mapsach klasztor franciszkanów z 1227 r. Znajdował się on niedaleko parkingu, na którym ostatnio staliśmy, więc mamusia chciała też go zwiedzić. Kiedy dojechaliśmy na tamten parking, okazało się że nie ma tam miejsc. Zaparkowaliśmy bliżej portu. Podeszliśmy do tego klasztoru, mieliśmy do niego z pięć minut. Wchodziło się tam od tyłu, bo przednia ściana i wejście było remontowane. Trzeba było zapłacić za wejście, ale na szczęście niedużo. W środku był taki krużganek z ogrodem i palmami pośrodku.

Krużganek z ogrodem
Widok na dzwonnicę

W ogrodzie było też dużo żółwi i kilka jaszczurek. Nawet były małe żółwiki w takiej klatce.

Małe żółwiki

Z jednej strony krużganek wchodziło się do kościoła. Weszliśmy tam, był on romański z lekkim wpływem gotyku, jednonawowy, jak powiedziała mamusia.

Ołtarz
Tył kościoła i organy

W drugim pomieszczeniu ogólnie dostępnym była mozaika z czasów rzymskich, co ciekawe ze swastyką centralnie w środku.

Swastyka w czasach rzymskich?

W klasztorze było więcej pomieszczeń i prawdopodobnie jeszcze dwa piętra, ale nie można było do nich wejść. Po wyjściu z klasztoru rozdzieliliśmy się z mamusią – ona poszła jeszcze trochę pozwiedzać stare miasto, a my z tatusiem szukać jednego z czterech wejść do tuneli. Szliśmy za znakami i szybko je znaleźliśmy. Była to wnęka w ścianie domu z tunelem biegnącym w prawo. Nie było żadnej obsługi, tylko automat i bramki. Tatuś kupił bilety i weszliśmy. Tunel był wykuty w skale i wysypany żwirem.

W Zerostrasse

Co jakiś czas po bokach tunelu były komory oznaczone numerami. To właśnie były schrony. Weszliśmy do kilku, ale w środku nie było nic ciekawego. Doszliśmy tunelem do windy, którą można było wyjechać na zamek i do wyższego poziomu tuneli – Mezzanin. Wyjechaliśmy najpierw na zamek. Nie była to taka stara forteca, tylko fort w stylu francuskim wzniesiony przez Wenecjan w XVII w.

Był tam taras widokowy, z którego było widać port i niemal całe miasto. Było tam też dużo armat, dwanaście z nich stało w jednym rzędzie.

Tradycyjne zdjęcie na armacie
Artyleria chorwacka

Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć, a potem weszliśmy na wieżę, która też tam była. Był z niej jeszcze lepszy widok niż z tarasu.

Widok z wieży na port

Potem postanowiliśmy zjechać o piętro niżej, do Mezzanin. Te tunele są starsze, sprzed I Wojny Światowej, ale kiedy tamtędy przeszliśmy, okazało się że nie ma tam prawie nic, tylko kawałeczek do przejścia. Zjechaliśmy z powrotem do Zerostrasse. Tam też przeszliśmy tylko kawałek, do skrzyżowania czterech tras, z których składają się schrony.

Skrzyżowanie w Zerostrasse

Trasy nie są zbyt długie, najdłuższa ma może 300 m. Po bokach trasy poustawiane były zdjęcia i informacje o mieście w czasach wybudowania schronu. Nie za bardzo jest co tam robić, ale budowla jest imponująca. Podobno w tamtych czasach mogła pomieścić wszystkich ówczesnych mieszkańców Puli. Po wyjściu z tuneli tatuś zadzwonił do mamusi, bo ona miała klucze od auta. Znaleźliśmy się w mieście, mamusia była już na targu. Poszliśmy deptakiem w stronę samochodu. Zaczęliśmy wracać do mieszkania. Po drodze wstąpiliśmy do Konzuma w Labinie, zrobiliśmy zakupy od razu do Polski. Po powrocie zjedliśmy na obiad takie płaskie bułeczki jak tortille z sosem mięsnym i sałatką.

Dzisiejszy obiad

Po obiedzie pojechaliśmy jeszcze z tatusiem do siostry pani Mireli, właścicielki apartamentu, po ryby do Polski. Po powrocie zaczęliśmy się pakować. Jutro zamierzamy wyjechać koło 6:00 rano, a na Węgrzech wstąpić na postój do tatusia kolegi z dawnej pracy