Vjetrenica i Počitelj

Dzień rozpoczęty mszą świętą musiał być udany. I był. Zebraliśmy się dość żwawo na 8:00 do kościoła w Orasacu. Po mszy spakowaliśmy resztę rzeczy i już po 10:00 jechaliśmy w kierunku granicy w Orahov Do. Tak, to to samo przejście, o którym sam Pan Bóg zapomniał, droga wąska, na pustkowiu, wokół góry i krępa, spalona słońcem roślinność.

Dość szybko dotarliśmy do Vjetrenicy. Przebraliśmy się w długie spodnie i górskie butki, bluzy i kurtki wzięliśmy do rąk. Na polu 32 stopnie na plusie, a my stajemy u wylotu jaskini i zaczynamy dygotać z zimna, które wionie z jej wnętrza. Szybko ubieramy bluzy i kurtki, a dzieci nawet naciągają na głowy czapki. Maciek szybko załatwia bilety wstępu i czekamy na pełną godzinę wejścia. O 12:00 wraz z przewodnikiem i dwiema innymi osobami ruszamy wgłąb pieczary. Wiatr hula tu z prędkością 15m/s i daje się mocno we znaki przy panującej tu stałej temperaturze 11-12 stopni Celsjusza. Jaskinia ma przeszło 20 km długości, ale zwiedzać można niespełna kilometrowy odcinek, który i tak dostarcza niezapomnianych wrażeń estetycznych i termicznych 😉 Podążamy specjalnie przygotowanym chodnikiem i w niewielkiej ilości światła podziwiamy przeróżne formy naciekowe na skałach. Główny korytarz wyrzeźbiony przez płynącą tu niegdyś rzekę jest imponującej wielkości. Na ścianach widać zwisające stalaktyty, tworzące kurtynę, ogromne żyrandole ze stalaktytów, wypełzające z podłoża stalagmity, niektóre posiadające swoje nazwy – bliźniaczki, czy głowa niedźwiedzia, rzeczywiście przywołują swoją formą takie skojarzenia, choć dzieciom kojarzą się np. z rakietą, czy tronem.

Jaskinia Vjetrenica

Część form połyskuje w świetle latarki przewodnika, to kryształki kalcytu i inne minerały, które wytrąciły się tu z sączącej się tysiące lat wody. Połączone stalaktyty i stalagmity tworzą kolumny, które jakby chciały wesprzeć strop jaskini.

Jaskinia Vjetrenica

Niektóre miejsca pełne są malusieńkich szpilek, zwisających nad naszymi głowami, inne tworzą przepiękne „baseny”, które w fantazyjny sposób tworzą nieregularne, wijące się zbiorniki na kapiącą wodę. Dochodzimy do miejsca, gdzie można zobaczyć „stół i krzesła” wyciosane z kamienia. To pozostałości, które przetrwały tu od tysięcy lat, a wytworzyła je ludzka ręka. Odrobinę dalej w jednym z „baseników” przewodnik pokazuje nam proteusa – niby jaszczurka, poruszająca się troszkę jak wąż, posiadająca jednak odnóża, przebywająca w wodzie, ale od czasu do czasu polująca poza nią. Proteus to stworzenia, które posiada zarówno płuca, jak i skrzela, nie ma oczu (są pod skórą), przezroczysto białe, żyje od 60 do 100 lat, może przetrwać bez jedzenia od 10 do 12 lat!!! (Jaka szkoda, że nasze dzieci tak nie mają – Marynia w połowie zwiedzania wołała już mniam, mniam.) Wpatrujemy się w tą osobliwość natury i przypomina się nam książka Petera Wohllebena (Nieznane więzi natury), gdzie opisuje on niezwykłe stworzenia żyjące kilka, kilkanaście metrów pod ziemią, których metabolizm jest całkowicie spowolniony, które prawie nie mają barwy i które żyją bardzo długo i teraz mamy możliwość połączyć te fakty! Proteus – przykład tychże więzi… Zachwyceni wycieczką, ruszamy w drogę powrotną. Po opuszczeniu jaskini, ja i Helcia mamy dziwne uczucie, jakby odmrożonych rąk. Nic dziwnego, godzinę przebywaliśmy w temperaturze około 11 stopni, a teraz otacza nas powietrze, które ma ponad 30!

Po przerwie na obiadek udajemy się w kierunku Počitelj. Droga dostarcza nam wielu wrażeń i pięknych widoków.

Miasto robi naprawdę wspaniałe wrażenie. Usytuowane na zboczu góry pozwala się zdobyć tylko pokonując strome schody, które pną się ku średniowiecznej tureckiej twierdzy. Widok stąd imponujący, w dole miasto z kamiennymi dachami z łupków z kominami przykrytymi, jakby czapeczkami ze szpikulcem, wieża zegarowa, meczet.

Počitelj

Wszędzie drzewa uginające się od granatów, strome murki i schody. Bezgłośnie i tak skromnie. Bez szału turystycznego i bez kiczu. Zwiedzamy także meczet. Wkładam ciemny płaszcz z kapturem i wchodzimy wszyscy do wnętrza. Oczywiście bez butów (wiedzą jak to zrobić, aby nie musieć sprzątać, jest prawo i nikt nie dyskutuje) cichutko oglądamy gołe ściany. Kilka kolorowych szybek w ażurowych okach, kilka malunków, schodki, koran, dywaniki… Pusto, cicho i nieobecnie. Brakuje choćby iskry Tego, w którego wierzą. Spoglądamy na dwóch mężczyzn, którzy właśnie weszli się modlić. Jest w tej modlitwie wielka gorliwość. Cóż za kontrast, pustka miejsca i gorliwość serca, jasna i zdecydowana postawa wiary. Zastanawiające w kontekście naszej nieraz bierności. Wychodzimy. Pan nie pobiera od nas żadnej opłaty. Uśmiecha się i macha ręką. Wracamy do autka i mkniemy na nocleg. Piękny dzień, znów do ostatniej kropli wypity.