Beach day with a sun

Dzisiaj zebraliśmy się zaraz po śniadaniu i pojechaliśmy na plażę. Rano nie było bardzo ciepło; ledwie 23 stopnie, więc najpierw myśleliśmy, żeby jeszcze chwilę zostać w mieszkaniu, dopóki nie będzie cieplej, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że równie dobrze można siedzieć na plaży jak w mieszkaniu. Okazało się, że woda wcale nie jest tak zimna, a po chwili zrobiło się też cieplej.

Ja z tatusiem popłynęliśmy do końca skalnego cypla, ale jak już tam dopłynęliśmy to stwierdziliśmy, że możemy popłynąć jeszcze dalej, do tej drugiej plaży, której nie mogliśmy znaleźć przedwczoraj. Jak tylko minęliśmy cypel, zobaczyliśmy plażę.

Kiedy do niej płynęliśmy, prawie się otarłam o meduzę. Stwierdziliśmy, że pójdziemy ścieżką prowadzącą od plaży do góry, do drogi, żeby zobaczyć gdzie wychodzi. Kończyła się w takim miejscu, którego byśmy się nie domyślili: pod barierką przy asfalcie. Jak już tam wyszliśmy, to postanowiliśmy wrócić drogą, zamiast płynąć. Szliśmy kilometr asfaltem (w samych strojach kąpielowych). Wróciliśmy ścieżką od góry plaży.

Potem pływaliśmy razem z Bartkiem, Marią i Jackiem. Ja wzięłam Jacka na moje kółko i pływałam razem z nim.

Całe rodzeństwo

Około 16:00 wróciliśmy do mieszkania. Ja zjadłam zupę, a potem z Bartkiem, Jackiem i Marią poszliśmy zbierać morwę. Za naszym mieszkaniem rośnie drzewo z morwą, większość owoców nie jest jeszcze dojrzała, ale da się znaleźć   miękkie. Weszliśmy na drzewo i szukaliśmy takich. Większość zjadał Jacek.

Poszliśmy potem na łąkę i stwierdziliśmy, że z okazji dnia mamy możemy pozbierać dla mamusi jeszcze jeden bukiet.

Bukiet nr II

Daliśmy mamusi kwiaty, zjedliśmy deser: pierniczki i mamusi ciasto z czekoladą, a potem poszliśmy się myć.