2 na 5, czyli nie do końca udana wyprawa

Dzisiaj mieliśmy w planie po śniadaniu pojechać najpierw na taki szczyt w Parku Narodowym Učka (nazywa się Vojak), potem ewentualnie do Kanionu Vela Draga, Humu – najmniejszego miasta świata, kaplicy w Beram i do Zamku Pazin.

Do Parku Narodowego mieliśmy ponad godzinę drogi. Najpierw zaczęliśmy jechać krótszą drogą, ale przez góry. Tatuś myślał, że będzie tam asfalt, ale okazało się, że już szybko zaczął się szuter. Po jakimś czasie dojechaliśmy do zamkniętej bramy na środku drogi. Po jednej stronie – dom, a po drugiej – przepaść. Widocznie nasz kolega Google miał nieaktualne zdjęcia satelitarne i uważał że da się tamtędy przejechać. Kiedy zawróciliśmy i zjechaliśmy do skrzyżowania, na którym wybraliśmy tą drogę, tatuś zauważył inną, prowadzącą w przeciwną stronę, ale nawigacja pokazywała, że tędy jedziemy dobrze. Podjechaliśmy jakieś 50 m w górę, ale droga była w tak złym stanie (krzaki, szuter i duże kamienie), że mamusia stwierdziła że wracamy i pojedziemy na Vojak drogą okrężną, ale przynajmniej asfaltową.

Więc zjechaliśmy do drogi (zajęło nam to z pół godziny) i pojechaliśmy przez Lovran. Kiedy dojechaliśmy pod szczyt, okazało się że co prawda asfalt prowadzi jeszcze w górę, ale jest szlaban i zakaz wjazdu, a do góry jest ponad 7 km. Stwierdziliśmy, że nie idziemy, bo to bez sensu i za długo. Tatuś potem w mieszkaniu napisał do Parku Narodowego, żeby zapytać, czy będziemy mogli tam wjechać. Więc prawdopodobnie jeszcze tu wrócimy.

Skoro to się nie udało, postanowiliśmy przynajmniej obejrzeć leżący niedaleko Kanion Vela Draga. Z drogi go nie widać, zjechaliśmy więc na parking i podeszliśmy z 500 m szlakiem. Na końcu jest punkt widokowy, z którego widać kanion jak na dłoni. Jest to ogromna ściana klifów nad zalesioną szeroką szczeliną w ziemi.

Kanion Vela Draga

Obejrzeliśmy kanion i przy aucie zjedliśmy jeszcze kanapki, po czym pojechaliśmy do Hum. Jest najmniejszym miastem świata, bo mieszka w nim na stałe tylko 14 ludzi. Ale nawet teraz, przed sezonem, Hum przyciąga mnóstwo turystów; podczas naszego pobytu przyjechały co najmniej trzy wycieczki i mnóstwo ludzi indywidualnie. W sezonie pewnie nie ma jak tu palca wcisnąć. Miasteczko jest rzeczywiście bardzo małe; trzy ulice na krzyż, ale lodziarnia jest. I sklepik z pamiątkami.

Najmniejsze miasto świata
Miasteczko Hum
Baszta i kaktusy w Hum

Pochodziliśmy trochę, weszliśmy oglądnąć tamtejszy kościół, a mamusia się pomodlić. Widok z tamtąd też niezły.

Widok z Hum

Jednak zwiedzanie Hum nie zajęło nam dużo czasu; w końcu ileż można chodzić po trzech ulicach i to krótkich, więc pojechaliśmy dalej – do Beram. Zwiedzanie tamtej kaplicy to był raczej pomysł mamusi, mieliśmy tam jechać ze względu na freski. Okazało się, że kaplica jest już zamknięta, więc postanowiliśmy jechać do Pazin, zobaczyć chociaż tamten zamek.

Zamek niestety też jest zamknięty, poniedziałek to u Chorwatów dzień wolny. Raczej tu nie wrócimy, w środku zresztą jest tylko muzeum etnograficzne. Obejrzeliśmy go od zewnątrz, też jest ładny.

Wykusze i baszta zamku
Wejście do zamku

Wróciliśmy więc do domu ze wspaniałym rezultatem 2 na 5 zwiedzonych atrakcji. Mamusia zajęła się robieniem obiadu, a ja sałatki owocowej na tatusia urodziny.

Zjedliśmy na obiad makaron z sosem mięsnym i jakieś pół godziny później zaczęliśmy przygotowywać podwieczorek. Tatuś miał na urodziny ciasto pomarańczowe (z jednym tealight’em zamiast urodzinowych świeczek) i sałatkę owocową.

Deser urodzinowy

Przed jedzeniem daliśmy tatusiowi prezenty; ja z Bartkiem saperkę z dodatkowymi funkcjami, mamusia książkę i Marysia rysunek.

Z tatusiem

Dzisiaj miał być dzień ze zwiedzaniem, był bardziej z jeżdżeniem, ale i tak było fajnie. Jutro jedziemy na druga stronę półwyspu do jaskini Baredine i muzeum Tractor Story.

Deszczowy dzień – niedziela

Dzisiaj padało od samego rana, w dodatku był wiatr. W planie mieliśmy tylko jazdę do kościoła w Mošćenickiej Dradze, zakupy i ewentualnie gdyby przestało padać, to spacer po Lovranie.

Kościół w Mošćenickiej Dradze jest malutki, zamiast ławek są tam krzesła. Przed mszą ksiądz rozmawia z ludźmi (o tym, jak im rosną rośliny w ogródku). Z całej mszy wyłapujemy tylko co poniektóre słowa, z kazania ja nie zrozumiałam nawet tego.

Kiedy wyszliśmy z kościoła, już nie padało. Tatusia w ogóle nie było z nami w kościele, został w aucie pilnując Jacka. A mamusia zapomniała z auta telefonu, więc teraz nie wiedzieliśmy gdzie tatuś zaparkował. Mieliśmy go szukać, ale mamusia szybko zauważyła nasz samochód. Postanowiliśmy przejść się tylko na spacer do plaży, która była tuż obok, żeby zobaczyć czy warto na nią jeździć.

Kiedy tam szliśmy, minęliśmy taką budowlę z kamyczków, coś w stylu domku i ogródku dla krasnoludka:

Ogródek dla krasnoludka z samym krasnoludkiem

Okazało się, że plaża jest w większości betonowa, tylko jest trochę kamyczków przy samej wodzie. Raczej tu nie będziemy jeździć.

Potem poszliśmy na zakupy do Konzuma, który też jest w tej miejscowości.

Pojechaliśmy jeszcze, tak jak zaplanowaliśmy, do Lovranu, ale bardziej po to, żeby zobaczyć tamtejsze plaże. Znaleźliśmy fajną plażę w Medveja, miejscowości przed Lovranem i jedną w Lovranie, gdzie była w wodzie huśtawka.

Mogliśmy pójść jeszcze pozwiedzać, ale stwierdziliśmy, że wracamy do domu, zjemy obiad i może pójdziemy gdzieś na spacer. Wróciliśmy, a mamusia zrobiła na obiad kiełbasę na maśle z cebulą i ziemniaki.

Potem jeszcze tatuś zrobił ciasto pomarańczowe na swoje urodziny jutro i poszliśmy z nim zobaczyć taką wieżę pożarową, którą widać od nas z okna.

Wieża pożarowa

Szło się tam dosyć krótko i asfaltem. Niby był zakaz wejścia na górę „osobom nieupoważnionym”, ale i tak weszliśmy. Była tam tylko drabina:

Wejście na wieżę

Z góry był rzeczywiście fajny widok, na morze i góry. Zrobiliśmy zdjęcia i zeszliśmy na dół (Jacek szedł sam).

Widok na morze
Widok na morze

Potem, żeby nie wracać tak szybko do mieszkania, poszliśmy jeszcze kawałek w dół asfaltem, ale ta droga była ślepa. Pozbieraliśmy tez kwiatów dla mamusi, bo poprzednie już przekwitły.

Jacek z kwiatkami
Nowy bukiet

Po powrocie zjedliśmy czereśnie kupione wczoraj, a ja ułożyłam kwiaty w bukiet.

Potem oglądnęliśmy film  (bardzo fajny zresztą) i zjedliśmy na kolację bagietki.

Wycieczka po Puli

Pula – największe miasto na Istrii, miasto z mnóstwem zabytków i atrakcji. To właśnie tam postanowiliśmy się dzisiaj wybrać. Wyjechaliśmy zaraz po śniadaniu. Do Puli mieliśmy 1 h 15 min, więc dojechaliśmy po 11:00. Tatuś zapłacił za parking tylko do 12:55, więc nie mieliśmy za dużo czasu na zwiedzanie. Stwierdziliśmy, że teraz zwiedzimy tylko starą rzymską mozaikę, Łuk Sergiusza, Świątynię Augusta i pójdziemy na zakupy.

Najpierw trochę się kręciliśmy, bo nie mogliśmy znaleźć drogi. Potem udało nam się odszukać mozaikę. Znajduje się około 2 metrów pod ziemią i jest bardzo duża.

Mozaika „Męczeństwo Dirke”
Mozaika „Męczeństwo Dirke”

Potem zaczęliśmy szukać Świątyni Augusta i jakiejś informacji turystycznej. Szybko nam się to udało. Świątynia okazała się nie bardzo dużą, kamienną budowlą z kolumnadą i schodami. Obejrzeliśmy ją od zewnątrz i weszliśmy do środka. Są tam poustawiane fragmenty rzeźb i odlewów z brązu z okresu I-II wieku.

Świątynia Augusta
Figurka Ateny z brązu

Wyszliśmy, zrobiliśmy jeszcze kilka fotek, i poszliśmy szukać Łuku Sergiusza. Jest to imponująca budowla z rzeźbionego kamienia.

Łuk Sergiusza

Mamusia kupiła nam jeszcze po burku z mięsem, więc zjedliśmy i poszliśmy na zakupy; najpierw na targ, a potem jeszcze do Müllera.

Targ w Puli

Wróciliśmy z zakupami do samochodu i musieliśmy się zastanowić, którą rzecz wybrać: Zerostrasse – podziemne schrony z czasów II Wojny Światowej, Zamek  Pula, rzymski amfiteatr czy Aquarium Pula – duże oceanarium w starym forcie. Postanowiliśmy podjechać do Aquarium Pula i do rzymskiego amfiteatru, który jest główną atrakcją Puli. Do Zerostrasse i zamku pojedziemy innym razem. Amfiteatr rzeczywiście jest ogromny, mamusia mówi, że podobnej wielkości jak Koloseum, ale ma więcej okien.

Amfiteatr w Puli
Amfiteatr w Puli

Obeszliśmy dookoła arenę i weszliśmy na trybuny.

Trybuny w amfiteatrze

Potem poszliśmy jeszcze na podziemną wystawę, gdzie były prasy do wina i oliwy i rzymskie dzbany.

Rzymskie dzbany

Podłoże było tam wysypane małymi kamyczkami, na których wywalił się Jacek. Trochę się wtedy zapowietrzył i mamusia się zdenerwowała, więc stwierdziliśmy że wracamy do domu. Poszliśmy jeszcze tylko na lody i już mieliśmy wracać, ale ostatecznie mamusia zdecydowała, że pojedziemy jeszcze do tego Aquarium Pula.

Pierwsze akwaria były trochę za małe dla ryb w środku, ale potem były coraz większe. Całość to trzypiętrowy kompleks z tarasem widokowym na dachu. W środku są akwaria z rekinami, konikami morskimi, meduzami, wężami morskimi, rybami; małymi i dużymi, ośmiornicami i krabami. Mi najbardziej spodobało się akwarium z rybkami Nemo i Dory i z rekinami.

Dory
Nemo
Rekiny

Są tutaj też terraria z jaszczurkami, aligatorami, żółwiami i kameleonem.

Kameleon

Część akwariów jest na zewnątrz, a kilka pod ziemią.

Jedne z najładniejszych rybek
Też śliczne

Pod koniec zwiedzania weszliśmy jeszcze na ten punkt widokowy na dachu.

Punkt widokowy

Potem pojechaliśmy jeszcze do sklepu w Labinie, Plodine. Kiedy jechaliśmy z Puli, zaczął padać deszcz i była burza z piorunami. Padało tak bardzo, że się zrobił ładny wodospadzik przy drodze:

Ta cała woda jest z deszczu

Wróciliśmy do mieszkania. Deszcz padał już do wieczora i przez całą noc.

 

 

 

Znowu na plaży

Dzisiaj rano znów było zimno, ale i tak zaraz po śniadaniu pojechaliśmy na plażę.

Wczoraj przy zejściu na plażę mamusia zgubiła swoją ikonę na szyję. Tatuś z dziećmi pojechali wieczorem jej szukać, ale nie znaleźli. I dzisiaj, kiedy schodziliśmy, mamusia zauważyła ją tuż przy ścieżce. Gdyby leżała złotą oprawą do góry, na pewno ktoś by już ją zabrał.

Mamusi znaleziona ikona

Woda była cieplejsza niż wczoraj, a na plaży też było ciepło. Tatuś pojechał szukać miejsca do parkowania, bo było więcej ludzi i trzeba było zaparkować gdzie indziej. Kiedy wrócił, ja popłynęłam z mamusią do tej drugiej plaży. Były większe fale niż wczoraj, więc płynęło się trudniej. Po powrocie już prawie nie wchodziłam do wody. Po jakimś czasie miałam już tak spieczone ramiona że musiałam je przykrywać ręcznikiem.

Na plaży

O 15:05 wróciliśmy do apartamentu. Umyliśmy się i zjedliśmy obiad – makaron z jabłkami. Potem ja, Bartek, Marysia, Jacek i tatuś poszliśmy na spacer, bo chcieliśmy zobaczyć, dokąd prowadzi asfaltowa droga nad naszym apartamentem. Najpierw szliśmy do góry, ale okazało się że to ślepa uliczka.

Ślepa uliczka
Spacerek z tatusiem

Tatuś znalazł na Google Mapsach starą kapliczkę niedaleko nas. Poszliśmy w jej kierunku szutrową drogą. Znaleźliśmy ją, ale okazało się że wcale nie jest tak stara – prawdopodobnie z 2006 roku, pod wezwaniem św. Marcina.

Crkva Sv. Martin

Wróciliśmy asfaltową drogą naokoło. Zjedliśmy jeszcze kolację, ja z Bartkiem zagraliśmy w szachy (jak zwykle wygrałam) i to by było na tyle.

Beach day with a sun

Dzisiaj zebraliśmy się zaraz po śniadaniu i pojechaliśmy na plażę. Rano nie było bardzo ciepło; ledwie 23 stopnie, więc najpierw myśleliśmy, żeby jeszcze chwilę zostać w mieszkaniu, dopóki nie będzie cieplej, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że równie dobrze można siedzieć na plaży jak w mieszkaniu. Okazało się, że woda wcale nie jest tak zimna, a po chwili zrobiło się też cieplej.

Ja z tatusiem popłynęliśmy do końca skalnego cypla, ale jak już tam dopłynęliśmy to stwierdziliśmy, że możemy popłynąć jeszcze dalej, do tej drugiej plaży, której nie mogliśmy znaleźć przedwczoraj. Jak tylko minęliśmy cypel, zobaczyliśmy plażę.

Kiedy do niej płynęliśmy, prawie się otarłam o meduzę. Stwierdziliśmy, że pójdziemy ścieżką prowadzącą od plaży do góry, do drogi, żeby zobaczyć gdzie wychodzi. Kończyła się w takim miejscu, którego byśmy się nie domyślili: pod barierką przy asfalcie. Jak już tam wyszliśmy, to postanowiliśmy wrócić drogą, zamiast płynąć. Szliśmy kilometr asfaltem (w samych strojach kąpielowych). Wróciliśmy ścieżką od góry plaży.

Potem pływaliśmy razem z Bartkiem, Marią i Jackiem. Ja wzięłam Jacka na moje kółko i pływałam razem z nim.

Całe rodzeństwo

Około 16:00 wróciliśmy do mieszkania. Ja zjadłam zupę, a potem z Bartkiem, Jackiem i Marią poszliśmy zbierać morwę. Za naszym mieszkaniem rośnie drzewo z morwą, większość owoców nie jest jeszcze dojrzała, ale da się znaleźć   miękkie. Weszliśmy na drzewo i szukaliśmy takich. Większość zjadał Jacek.

Poszliśmy potem na łąkę i stwierdziliśmy, że z okazji dnia mamy możemy pozbierać dla mamusi jeszcze jeden bukiet.

Bukiet nr II

Daliśmy mamusi kwiaty, zjedliśmy deser: pierniczki i mamusi ciasto z czekoladą, a potem poszliśmy się myć.

 

Pierwszy dzień na wakacjach: wodospad Sentonina Staza Wasserfall i plaża St. Andrea

Wczoraj był 24 maj – dzień imienin mamusi, stwierdziliśmy więc, że dzisiaj z samego rana pojedziemy żeby pozbierać dla niej kwiaty. Poszliśmy z tatusiem, Bartkiem, Marią i Jackiem do lasku nad naszym mieszkaniem. Rośnie tu teraz mnóstwo kwiatów, znacznie więcej niż we wrześniu. Zrobiliśmy fioletowo-biały bukiet i daliśmy go mamusi.

Kwiaty dla mamusi

Przy śniadaniu daliśmy jej też prezenty na imieniny i Dzień Mamy: turkusowy kubek, ode mnie ręcznie zrobione kolczyki, a od Marii i Bartka laurki.

Po śniadaniu zaczęliśmy się zbierać na plażę. Najpierw pojechaliśmy jeszcze do piekarni, żeby kupić burki z mięsem. Potem pojechaliśmy na spacer do takiego wodospadu – nazywa się Sentonina Staza Wasserfall. Szliśmy jakieś 10 min. Wodospad był naprawdę piękny, do tego dwa stawy z czystą wodą i skałki. Ja, tatuś i Bartek podeszliśmy do samego wodospadu.

Nad wodospadem
Mamusia nad wodospadem
Sentonina Staza Wasserfall
Sentonina Staza Wasserfall

Potem pojechaliśmy na plażę St. Andrea w mieście Rabac.

Plaża St. Andrea

Woda była dosyć zimna, ale kiedy się już przyzwyczaiło to można było pływać. Siedzieliśmy na plaży kilka godzin, po południu było już cieplej.

Cała zmarznięta czwóreczka

Tatuś z Marią, Jackiem i Bartkiem poszli jeszcze na drugą stronę cypla, zobaczyć druga plażę, która tam była, i pobawić się autkami.

Na skałach

Mamusia w piekarni kupiła też drożdżówki, które miały śmieszną nazwę firmy:

Z dedykacją dla dziadzia Andrzeja

Później pojechaliśmy do sklepu na zakupy. Trwało to dość długo, wróciliśmy do mieszkania koło szesnastej.

Zjedliśmy makaron z sosem na obiad i poszliśmy się umyć po plaży.

Jutro jedziemy na Ubokę – tą plażę, którą oglądaliśmy wczoraj.

Droga do Chorwacji

Wyjechaliśmy z domu około 4 nad ranem. Dojazd do granicy ze Słowacją zajął nam trochę ponad godzinę. Kiedy tam dojechaliśmy, było już jasno. Pierwszy raz jechaliśmy przez ten kraj nie w nocy, i po raz pierwszy widzieliśmy, co mamy za oknami.

Słowacja w nowej odsłonie jest ładna; co chwilę są tam pagórki o ciekawych kształtach, usiane wapiennymi skałkami. Ale jednocześnie wszystkie budynki i podwórka wyglądają jak z czasów PRL-u: bramy zardzewiałe, ogródki zaniedbane i domy z szarym tynkiem na ścianach. Przez Słowację jechaliśmy około 3 godzin.  Niemal cały czas padał wtedy deszcz i było około 10 stopni. Raz zatrzymaliśmy się na postój na stacji benzynowej.

Przez niemal całe Węgry droga bardzo się nam dłużyła, bo prowadziła głównie przez miasteczka i wolno się jechało. Tym razem pojechaliśmy nie przez Budapeszt, tylko jego obwodnicą. Na Węgrzech też zatrzymaliśmy się tylko raz na stacji.

Kiedy minęliśmy chorwacką granicę, zrobiliśmy postój aby przebrać się z długich spodni, bo temperatura gwałtownie skoczyła w górę i był straszny upał. Zjedliśmy po bananie, zatankowaliśmy i ruszyliśmy dalej. Do celu dotarliśmy o 16:05. Właścicielka apartamentu już na nas czekała. Pokazała nam wszystko, a my zaczęliśmy się rozpakowywać. Tatuś z Bartkiem, Jackiem i Marią poszli na spacer, a ja zostałam. Potem razem z nimi pojechałam, aby zobaczyć dwie najbliższe plaże i zdecydować, gdzie jutro pojedziemy. Dojścia do pierwszej w ogóle nie mogliśmy znaleźć, ale podjechaliśmy do drugiej. Było tam długie strome zejście do plaży, ale sama plaża była piękna; lazurowa woda i małe kamyczki. Posiedzieliśmy chwilę, Jacek porzucał kamyczki do wody. Chyba to tutaj jutro pojedziemy.

Na plaży Uboka

Wyszliśmy  z powrotem na górę, do drogi. Chwilę jeszcze szukaliśmy ścieżki na tamtą plażę, ale nie znaleźliśmy nic. Było już po 18:00, więc stwierdziliśmy, że zamiast jechać jeszcze na zakupy, wrócimy juz do mieszkania. Umyliśmy się, a mamusia zrobiła pyszną zupę z kalarepy i marchewki, więc zjedliśmy ją na kolację razem z kanapkami z drogi. Jutro mamy w planie iść na plażę.

Powrót do domu

Wczorajszy dzień, jak zawsze dzień powrotu był bardzo napięty. Niby pakowanie, a tak naprawdę to czekanie na prom.
Ale zacznijmy od początku. Koło 7 rano tatuś wybrał się do Starego Gradu na targ rybny, aby kupić makrele, które chcieliśmy wziąć do Polski. Znalazł jednak tylko ryby trochę do makreli podobne, pochodzące z rodziny tuńczykowatych.
Fajnie wyglądały… A smakowały jeszcze lepiej.
Potem jednak już cały czas pakowaliśmy się i zastanawialiśmy się kiedy wyjeżdżać i w ogóle.
Mieliśmy do wyboru dwie opcje; albo prom o 17:30, albo o 14:30. Wszyscy byliśmy juz tak niecierpliwi, że wybraliśmy ten o 14:30. Pożegnaliśmy się z Tonim, zjedliśmy obiad i pojechaliśmy do portu.
Znów mieliśmy do dyspozycji bardzo duży i luksusowy prom. Dwa pokłady na samochody, a trzy dla ludzi. Najpierw siedzieliśmy na pokładzie, na świeżym powietrzu.

Na promie
Na promie
Tak czy siak, widoczek śliczny...
Tak czy siak, widoczek śliczny…

Potem jednak z powodu mocnego wiatru przenieśliśmy się do salki.
Dopłynęliśmy koło 16:30. Równe dwie godziny rejsu. Zsiedliśmy na ląd i od razu poczuliśmy, że teraz juz jedziemy prosto do domu…
Przejechaliśmy z godzinę i zatrzymaliśmy się na krótką kolację na parkingu. Rodzice kupili sobie jeszcze kawę i ruszyliśmy dalej. Koło 21 dojechaliśmy do tunelu św. Rocha. Droga nieco się nam ciągnęła, a Jacek sprawiał trochę trudności.
Po północy przekroczyliśmy węgierską granicę, a koło 1 w nocy byliśmy w Budapeszcie. Potem trochę zatarło nam się poczucie czasu i nawet nie zauważyliśmy o której godzinie przejechaliśmy na stronę słowacką.
Droga przez Słowacje zajęła nam około 4 godzin.
Do domu dojechaliśmy przed 7 rano. Powitali nas dziadziowie, którzy juz na nas czekali.
Jak zwykle sfotografowaliśmy nasz bagaż…

Nasz podróżny majdan
Nasz podróżny majdan z Jacusiem-też bagażem?

No a dzisiaj na obiad ugrillowaliśmy rybki kupione wczoraj przez tatusia.

Rybki na obiad
Rybki na obiad

To był super wyjazd, a pod względem wypoczynkowym i rekreacyjnym, to najfajniejszy na jakim byłam 🙂 !

Dziękuję wszystkim naszym znajomym, którzy cierpliwie śledzili nasze przygody opisywane na blogu i zapraszam do tego samego za rok!
Może wtedy będę umieszczała bardziej pasjonujące wpisy, bo rodzice planują aktywne wakacje…

Pożegnanie wakacji

Dzisiejszy dzień naprawdę zasługiwał na taki tytuł. Pożegnanie wakacji i gorących dni na plaży… Nawet na Chorwacji.
Rano było tak chłodno, że zamiast od razu po śniadaniu iść na plażę, robiliśmy buteleczki z muszelkami – pamiątki z Hvaru 🙂 .

Pamiątki
Pamiątki

Potem chociaż nadal był wiatr, poszliśmy na plażę. Chcieliśmy grać w karty, bo woda była zimna, ale wiatr wszystkie nam zwiewał.

Całe rodzeństwo
Całe rodzeństwo

Trochę unosiliśmy się na falach w kołach ponieważ były ogromne fale, ale wkrótce przestaliśmy.
Wróciliśmy do domu na obiad, a potem poszliśmy znów na plażę. Bartek pożyczył deskę surfing od naszych sąsiadów z góry. Było trudno pływać nawet na niej, więc po chwili odpuścił i odstawił ją tam gdzie była.
Zaczęło się robić tak zimno, że przebrałam się w normalne ciuchy; nie chciałam wchodzić już do wody.
Pospuszczaliśmy powietrze z naszych kółek i basenika, pozbieraliśmy zabawki i wróciliśmy do domu. Umyliśmy się i poszliśmy na spacer po skałach, przy okazji biorąc kilka rzeczy do auta.

Skały, morze...szkoda że to juz ostatni dzień
Skały, morze…szkoda że to juz ostatni dzień…

Posiedzieliśmy jeszcze trochę na plaży, a ja z Bartkiem i Marysią szukaliśmy muszelek.

Rodzice
Rodzice

Kiedy my zbieraliśmy muszelki, mamusia zrobiła nam niespodziankę; jeszcze raz przygotowała dla nas sorbet.

Sorbety
Sorbety

Pyszności!
Stwierdziliśmy, że pójdziemy jeszcze obejrzeć zachód słońca na Malo Zarace. Mamusia poszła z nami.

Według wzrostu
Według wzrostu
I jeszcze raz słońce na dłoni
I jeszcze raz słońce na dłoni
Znowu całe rodzeństwo
Znowu całe rodzeństwo

Wróciliśmy do domu. Szkoda, że to juz ostatnie dni, ale było super!

Ostatnia niedziela

Dzisiaj po śniadaniu pojechaliśmy do kościoła; znowu do Hvaru. W katedrze wystawione były relikwie św. Szczepana, ponieważ wczoraj był tam odpust (wspomnienie św. Szczepana).
Po mszy wróciliśmy do Zarace.

Chłopaki
Chłopaki
Dziewczyny
Dziewczyny

Poszliśmy na plażę, bo postanowiliśmy spędzić ostatnie dni wyjazdu na słoneczku. Były wyjątkowo wysokie fale, więc było dużo zabawy przy pływaniu (może jutro będzie lepiej…).
Też trochę rysowałam i czytałam.
Potem zjedliśmy obiadek; mamusia zrobiła gołąbki z kaszą jaglaną.

Obiad

Po obiedzie znów poszliśmy na plażę. My z Bartkiem wpadliśmy na pomysł, żeby używać wiatru jako zasilania do pontoników… Więc rozkładaliśmy parasol i wiatr ciągnął nas do brzegu.
Kiedy zaczęło się robić chłodniej, wróciliśmy do domu. Mamusia zrobiła sorbety; wiśniowy, malinowy i bananowy.

Nadmorska lodziarnia czy co?
Nadmorska lodziarnia czy co?

Było super, chociaż trochę mi szkoda że już pojutrze musimy wracać… ten czas tak szybko minął.